- Napieralski obwinia za nią jakieś wrogie siły, które robiły wszystko, by Sojusz nie wszedł do Sejmu. A pan?
- Jakość i charakter lidera poznaje się po tym, jak reaguje na przegraną. Czy umie z godnością przedstawić jej przyczyny. I tu przewodniczący mnie rozczarował. Bo na porażkę SLD złożyło się wprawdzie kilka czynników, ale niezaprzeczalnym faktem jest, że Napieralski postawił w tej kampanii głównie na siebie. Nie ma w tym niczego złego pod warunkiem, że jest się ofensywnym, kompetentnym i skutecznym liderem. Niestety, choćby dyskusja z ministrem finansów pokazała, że tych cech mu brakuje. Przewodniczący SLD nie ma silnej osobowości.
- Ale przecież już zrezygnował z ponownego ubiegania się o przywództwo.
- I dobrze. Nie powiedział jednak jasno i wyraźnie, że bierze na siebie odpowiedzialność za porażkę. Stwierdził za to, że on sam osiągnął dobry wynik, a zawiodła drużyna. Czyli on jest ten dobry, a cała reszta zła.
- Może rzeczywiście w sztabie nie miał odpowiednich ludzi...
- To prawda, ale sam jest temu winien. Otoczył się ludźmi, którzy byli niechętni otwarciu na inne środowiska. W ten sposób sam stworzył potwora, który go pożarł. W obawie, że mogą mu zagrozić, pozbył się ważnych polityków o głośnych nazwiskach i cennym dorobku. To był pierwszy krok do przegranej, bo lider nie może otaczać się ludźmi gorszymi od siebie. Wykluczenie Arłukowicza, Rosatiego, Piniora, Nowickiej bardzo mu zaszkodziło. Zwłaszcza tej ostatniej - ikony lewicowego podejścia do praw kobiet.
- Mógł jednak wykorzystać ogromny kapitał z kampanii prezydenckiej.
- Wtedy po raz pierwszy okazało się, że jest w społeczeństwie pewien potencjał aktywności i sprzeciwu obywatelskiego. Ludzi, którzy chcą głosować, ale nie podoba się im obecny establishment (kandydaci PO i PiS byli przecież niezbyt porywający i dość tradycyjni). Dlatego szukali kogoś młodszego i zupełnie innego. W tę lukę wskoczył Napieralski. Ale przekonany o własnym uroku osobistym nie zrozumiał tej sytuacji społecznej. Dlatego, gdy po roku przyszły kolejne wybory i ta grupa sprzeciwu stała się jeszcze silniejsza, wykorzystał to bardziej sprawny Palikot.
- I to on ostatecznie pogrąży SLD?
- Gdy w 2004 r. tworzyliśmy SdPl, powiedzieliśmy, że jak Sojusz nie zmieni się wewnętrznie, to będzie się coraz bardziej zamykał, aż w końcu zniknie ze sceny. To, co dziś widzimy, to początek końca tej partii. Ma ona przed sobą dwa wyjścia. Może nadal usiłować być hegemonem na lewicy i wtedy czeka ją dalsza agonia, ale może też poszukiwać jakiejś nowej i szerszej formuły partii lewicowej, której stanie się jedynie częścią. Wtedy przetrwa. Nie wierzę w dalszy i trwały byt SLD jako partii samodzielnej.
Marek Borowski
Polityk lewicy, senator z poparciem PO i SLD