"Super Express": - Ministerstwo Zdrowia wprowadziło "rozporządzenie receptowe", które wywołało furię lekarzy. Co kierowało urzędnikami, że zdecydowali się na takie rozwiązanie?
Marek Balicki: - Sam chciałbym wiedzieć. Mam wrażenie, że to dowód na to, że urzędnicy z ministerstwa za bardzo oderwali się od rzeczywistości i zapomnieli, jak wygląda życie. Jeżeli ministerstwo chciałoby mieć pewność, że receptę wystawiono na pacjenta, który jest ubezpieczony, to powinno zastosować rozwiązanie wprowadzone przez rząd w ramach ułatwień w urzędach, czyli oświadczenie, za którego prawdziwość odpowiada obywatel. Absurdem jest przerzucenie tego na lekarza, tym bardziej że z praktyki wiem, iż nawet NFZ nie jest w stanie ustalić, czy dany pacjent ma opłacone ubezpieczenie, czy też nie.
- Ministerstwo chciało mieć kontrolę nad wydawanymi pieniędzmi. Nie ma w tym chyba niczego złego?
- Robienie z lekarza weryfikatora nie jest żadnym rozwiązaniem. Rozporządzenie ministerstwa sprawia, że gabinety lekarskie zamienią się w urzędy, zasypywane przez zaświadczenia pacjentów, a lekarze w urzędników i to starej daty, bo dzisiejszy urzędnik może wymagać od obywatela jedynie deklaracji.
- Lekarze zapowiadają protesty, które zaszkodzą pacjentom, bo będą musieli zapłacić pełną stawkę za refundowane leki.
- Niestety, zawsze jest tak, że za błędy władzy płaci ostatnie ogniwo łańcucha decyzyjnego, czyli w tym wypadku pacjent. Państwo obciążając lekarzy obowiązkami nie do spełnienia, uderza też w chorych. Oczywiste jest jednak, że nie można do tego dopuścić.
- Do wejścia rozporządzenia w życie zostało mniej niż miesiąc. Wierzy pan, że coś da się zrobić?
- Odpowiedzialność za to rozporządzenie spada na Ewę Kopacz, która do niedawna rządziła ministerstwem. Wierzę, że Bartosz Arłukowicz, który przez ostatnie lata był blisko rzeczywistości, wykaże więcej wrażliwości niż jego poprzedniczka i naprawi jej błąd.
Marek Balicki
Minister zdrowia w rządach Leszka Millera i Marka Belki