Marek Antoni Nowicki: To ogranicza debatę publiczną

2011-07-07 4:00

Wyrok Trybunału w Strasburgu krytykujący konieczność autoryzacji komentują: dziennikarze, prawnicy i socjolog. Oto głos Marka Antoniego Nowickiego, byłego członka Europejskiej Komisji Praw Człowieka w Strasburgu.

"Super Express": - Czy orzeczenie Trybunału w sprawie autoryzacji wpłynie na polskie prawo prasowe?

Marek Antoni Nowicki: - Mam taką nadzieję. Zwraca na to zresztą uwagę sam Trybunał w uzasadnieniu wyroku, podkreślając, że nie da się już tych przepisów - które są z innej zupełnie epoki i obowiązują w tym samym kształcie od 1984 r.! - uznać dzisiaj za zgodne z zasadami demokratycznego społeczeństwa oraz możliwe do pogodzenia ze znaczeniem, jakie ma w nim wolność wypowiedzi i jej gwarancje. Czy z wymogu autoryzacji należy zupełnie zrezygnować, o tym można dyskutować i mieć różne zdanie, ale na pewno przepisy wymagają gruntownego przemyślenia i poważnych zmian. Pewne wnioski co do ich kierunków można już wyciągnąć z lektury tego wyroku, chociaż Trybunał - trzeba przyznać - nie wypowiedział się zupełnie wyraźnie, czy całkowicie odrzuca autoryzację jako niezgodną z art. 10 Konwencji, chociaż można by odnieść wrażenie, że raczej skłania się ku temu.

- Polskie sądy przy rozpatrywaniu podobnych spraw będą musiały brać pod uwagę orzeczenie Trybunału?

- Zasadniczo tak, ale sedno problemu tkwi tu w samym prawie i to ustawodawca jest przede wszystkim adresatem tego wyroku. Musi go starannie przeanalizować i wyciągnąć wnioski dla potrzebnych, oby szybkich, zmian.

- Zdaniem Trybunału w tym wypadku doszło do naruszenia wspomnianego art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Polska debata publiczna aż tak odbiega od standardów europejskich?

- Trybunał w wyrokach przeciwko różnym krajom zwraca uwagę na problemy związane z wadliwym prawem lub praktyką sądów, również w sferze spraw związanych z wolnością słowa. Nikt nie jest wolny od krytyki, w tym i Polska. Stąd od czasu do czasu takie wyroki, jak ten. I bardzo dobrze. Temu one służą, abyśmy lepiej wiedzieli, gdzie leżą problemy i mogli poprawiać nasze standardy.

- Największym problemem są politycy, którzy przy autoryzacji wyrzucają wszystko, co może im zaszkodzić. Jej brak zmuszałby ich do większej odpowiedzialności za słowo?

- Oby, ale chcę zwrócić uwagę również na inne co najmniej równie ważne aspekty, które podkreślił sam Trybunał. Choćby to, że przy takim, jak dziś "modelu" autoryzacji istnieje ryzyko unikania przez dziennikarzy pewnych pytań z obawy, że później ich rozmówcy mogliby z ich powodu blokować publikację wywiadu, odmawiając jego autoryzacji. Albo ryzyko wybierania tylko takich rozmówców, o których wiadomo, że nie będą czynić kłopotów z autoryzacją. Wszystko to oczywiście jest nie bez szkody dla debaty publicznej. Warto tu też zwrócić uwagę, że polski ustawodawca jest niekonsekwentny, bo wymóg autoryzacji odnosi się tylko do "informacji utrwalonych za pomocą zapisów fonicznych i wizualnych". Tak więc wystarczy, aby dziennikarz notował w swom notesie i nie musi się zwracać o autoryzację.

- Mamy w naszym prawie inne instrumenty niż autoryzacja, które gwarantowałyby rzetelność dziennikarzy?

- Są to przede wszystkim instrumenty cywilnoprawne możliwe do uruchomienia w razie naruszenia dóbr osobistych. W pewnych sytuacjach możliwe jest skorzystanie również z prawa do sprostowania prasowego. Instrumenty prawne są ważne, ale o swoją rzetelność dziennikarze muszą przede wszystkim sami dbać. I aby mogli powoływać się na gwarancje wolności prasy zapisane w art. 10 Konwencji, muszą spełniać surowe wymagania.