Kamila Biedrzycka: Jest pani mamą dziecka z głęboką niepełnosprawnością. Z tej perspektywy patrzy pani na ostatnie manifestacje z sympatią i wsparciem czy dystansem i poczuciem, że postulaty idą za daleko?
Jagna Marczułajtis-Walczak: Ja przede wszystkim patrzę z przerażeniem na to co się wydarzyło i na to z jaką determinacją Jarosław Kaczyński niszczy Polskę. To on jest winny temu, że te strajki w ogóle mają miejsce, bo to jego upolityczniony Trybunał Konstytucyjny wydał haniebny i skandaliczny wyrok, który pozbawia kobiety wyboru. To przez to ludzie wyszli na ulice. Ludzie młodzi, starsi, różni. Z różnymi motywacjami i postulatami. Ja na to patrzę także przez pryzmat matki dwóch dorastających córek. Nie chciałabym żeby one stawały przed tak dramatycznymi wyborami. Żeby nie musiały myśleć, że jeśli coś takiego im się przytrafi, to będą skazane na donoszenie takiej ciąży, co skaże na cierpienie i je i ich dzieci. W tym sensie bardzo rozumiem wszystkie kobiety, które wyszły na ulice. To, co zrobiła władza jest skandaliczne i nie powinno mieć miejsca. Wypracowany z trudem kompromis sprzed 27 lat może nie był idealny, ale dawał poczucie stabilizacji i jakiegokolwiek wyboru.
- Gdyby to zależało tylko od pani, to prawo aborcyjne by pani zliberalizowała czy zaostrzyła?
- To kobieta z lekarzem i swoim mężem czy partnerem powinna o tym decydować. Każdy przypadek jest indywidualny, nie można generalizować. Jedne wady letalne pozwalają przeżyć dzieciom nawet kilka lat, a inne są tak ciężkie, że zagrażają życiu kobiety w ciąży. To jest tak trudna decyzja, to jest tak intymna sprawa, że nie powinniśmy tu wchodzić z jakimikolwiek nakazami czy zakazami. To jest indywidualna sprawa rodziny, którą spotyka tragedia.
- Czyli nie uważa pani, że aborcja powinna być ogólnie dostępna i legalna?
- Legalne powinno być prawo do wyboru. Natomiast nie możemy iść tak daleko, jak postulaty liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, czyli całkowitej liberalizacji. Dlaczego? Bo jesteśmy narodem katolickim…
- ...nie wszyscy.
- Tak, ale jednak większość jest wierząca. Znam wiele osób, które nie zdecydowałyby się na aborcję. Ale niezależnie od naszych poglądów i wyznań, to jest bardzo intymna sytuacja kobiety.
- Kiedy pani była w ciąży ze swoim synkiem to miała świadomość, że to będzie chore dziecko?
- Ja w ciąży bardzo źle się czułam i szukałam tej przyczyny. Dzięki badaniom prenatalnym dowiedziałam się, że serce mojego syna nie rozwija się prawidłowo i że czeka nas skomplikowana operacja kardiochirurgiczna zaraz po urodzeniu. Zrobiliśmy jeszcze wiele innych badań, m.in. w kierunku Zespołu Downa – te wyszły negatywne. Ale od początku wiedziałam, że chcę urodzić to dziecko. Nie miałam żadnej wątpliwości podejmując decyzję ws. ewentualnego przerwania ciąży.
- Państwo raczej nie pomaga. Opieka nad dzieckiem z niepełnosprawnością to gigantyczny wysiłek emocjonalny i finansowy.
- Bardzo często rozmawiam z innymi rodzicami dzieci niepełnosprawnych… mój synek jest jeszcze malutki i ja cały czas uczę się tego co nas czeka i z jakimi wyznaniami będziemy musieli się mierzyć. Trzeba o tym powiedzieć jasno: jeśli rodzi się dziecko, rodzic dostaje diagnozę, że jest niepełnosprawne, to największym wyzwaniem dla matki, ojca i całej rodziny jest odnalezienie się w gąszczu przepisów, znalezienie sposobu na pomoc swojemu dziecku. Zanim się człowiek zorientuje co mu przysługuje, to wiele rzeczy już przysługiwać przestaje. Taka właśnie jest tzw. ustawa za życiem, którą tak chwali się rząd i minister Marlena Maląg (…) tym rodzicom jest bardzo trudno. Jeśli nie mają wsparcia fundacji, nie zbierają pieniędzy z 1 proc., nie prowadzą jakichś zbiórek w mediach społecznościowych, to jest im bardzo trudno funkcjonować.
- Na własnej skórze przekonała się pani, że w Polsce chętnie chroni się życie, ale tylko do momentu urodzenia.
- Tak. Szczególnie po tym orzeczeniu Trybunału mam takie poczucie, że ciąża jest sprawą państwową, ale później choroba dziecka i problemy matki są już tylko jej. Radź sobie mamo sama, bo zostajesz sama…