„Super Express” dotarł do mazgajowatych esemesów, które w ostatnim czasie Kazimierz Marcinkiewicz, były premier w rządzie Prawa i Sprawiedliwości wysyłał do swojej żony Izabeli.
- Proszę przestać mnie straszyć i szantażować komornikiem. Nie może Pani już większej krzywdy mi zrobić, niż Pani zrobiła. Uciekłem od Pani ponad 5 lat temu, przed wypadkiem, który Pani sama sobie sprokurowała. I powtarzam: gdy mam pieniądze, dzielę się nimi z Panią. Pani utrudnia mi zarabianie nasyłaniem komornika. Nikt faceta z komornikiem na plecach nie chce zatrudnić. Mam w tej sprawie oświadczenia pracodawców – wypisywał w jednej z wiadomości.
- Do czasu odblokowania kont czyli wycofania komornika, jeśli będę miał możliwość będę mógł dostarczać Pani środki bezpośrednio. Innego rozwiązania nie widzę – dodał w kolejnej.
O co chodzi? Sąd nakazał Marcinkiewiczowi płacić żonie 5 tys. zł alimentów miesięcznie. Były polityk PiS walczy o obniżenie tej kwoty. W sierpniu sąd ma orzec w tej sprawie.
Przypomnijmy, że po wypadku samochodowym sprzed trzech lat Izabela chodzi w specjalnym stabilizatorze, ma przeczulicę lewego barku.
- Potrzebuję ciągłej opieki. Mam dość jego matactw. Oszczerstwa, że to ja sprokurowałam wypadek, są poniżej wszelkiej krytyki i godności. Wypadek był następstwem mojego ogromnego, długotrwałego stresu i depresji spowodowanej między innymi jego zachowaniem skierowanym przeciwko mojemu dobru. Nie dziwię się, że nikt nie chce zatrudnić kogoś z komornikiem na plecach. Dlaczego nie płaci alimentów? Czuje się ponad prawem? - pyta Izabela Marcinkiewicz.
Wczoraj Kazimierz Marcinkiewicz nie odbierał od nas telefonów.