Zmarł Przemysław Gintrowski

i

Autor: archiwum se.pl

Marcin Wolski: Nigdy nie popadli w chałturę

2012-10-27 4:00

Z lat 80. przetrwa w pamięci tylko kilka rzeczy, ale na pewno trio Kaczmarski, Łapiński i Gintrowski - mówi Marcin Wolski

"Super Express": - Pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z ludźmi tworzącymi trio Kaczmarski - Łapiński - Gintrowski?

Marcin Wolski: - Poznałem ich na długo przed tym, zanim stworzyli swoje wielkie trio. Byłem szefem jury "Jarmarku Piosenki" w warszawskim klubie Remont. W 1976 roku wygrał debiutujący Jacek Kaczmarski, a Gintrowski otrzymał jedno z wyróżnień. Zbyszka Łapińskiego znałem wcześniej.

Od kiedy?

Od 1966 roku. Wszedłem na próbę kabaretu Mikser, który śpiewał moje piosenki. Na scenie byli m.in. basista i bardzo kiepski pianista. I w pewnym momencie basista zirytowany wyrzucił pianistę i sam zaczął świetnie grać. I to był Zbyszek.

Razem zeszli się przy programie "Mury" na zamówienie Marcina Idzińskiego, szefa "Teatru na Rozdrożu".

Tak, ale z osobna Kaczmarskiego i chyba Gintrowskiego zauważył Janek Pietrzak. Przyciągnął do Kabaretu pod Egidą. W sumie byliśmy z jednego kręgu, w Hybrydach pojawił się też Łapiński. Po wybuchu nadziei związanym z Solidarnością poznali ich wszyscy. W Warszawie było kilka takich ośrodków, ale "Egida" była kabaretem na wskroś politycznym. Wytyczała coś, co nazwałbym satyrą obywatelską. Odchodzi pewna generacja. Kaczmarski, Gintrowski i Łapiński, a także przedwcześnie zmarły Jacek Zwoźniak to byli ostatni "bardowie zaangażowani".

Wielu moich rówieśników dzięki twórczości Kaczmarskiego, Łapińskiego i Gintrowskiego poznawało historię, politykę czy sztukę. Czego dowiadywali się od nich starsi?

Na pewno można się było uczyć malarstwa. Fascynacja Kaczmarskiego sztuką, jego opisy dzieł były niepowtarzalne. Nie można się było jednak nie odnosić się odnieść się do tego co historyczne czy polityczne. Mieli w sobie coś niepowtarzalnego. Wcześniej bardowie śpiewali wolno, uważnie przekazując treść. Porównajmy np. piosenki Młynarskiego i Jana Kaczmarka. Tymczasem Gintrowski czy Kaczmarski dawali nieprawdopodobny ładunek emocji.

Płyty "Mury", "Muzeum" i "Raj" powstały w zaledwie 3 lata. Wielu artystom nie udaje się stworzyć nawet kilku takich utworów tej wagi przez całe życie. Mieli świadomość tego, co im się udało?

Artyści nie mają takiej świadomości. Nie wiedzą ile jeszcze nowych rzeczy stworzą, czy te są najważniejsze. Oni nigdy nie popadli jednak w coś, co nazwałbym chałturą. Zmorą artystów jest napisanie kilku dobrych utworów, które później grają, powtarzają sami bądź zmuszeni przez publiczność, nie robiąc już niczego ciekawego. Kaczmarski, Łapiński i Gintrowski nigdy w to nie poszli. Stąd te ich poszukiwania...

U Gintrowskiego i Łapińskiego muzyczne, ale u Kaczmarskiego widoczne w tekstach...

U niego także w życiu. To był człowiek, który gdy szło mu coś zbyt dobrze, to szukał innych wyzwań. Także z tego brało się eksperymentowanie z "Sarmacją", wadzenie się z polskością. Zaskakujące wolty w życiu prywatnym. To przenoszenie się: Polska, USA, Monachium, Polska, Australia, ponownie Polska i później wyjazd na Wybrzeże.

Pamiętam powrót Kaczmarskiego do Polski i zejście się tego tria. I tłumy charakteryzujące raczej koncerty gwiazd rocka.

To prawda, ale w pewnym momencie nastąpiło w Polakach zmęczenie historią i polityką. A oni nie chcieli iść droga kombatancką.

Pamiętam, że Gintrowski pytany o lata 80 zbywał to stwierdzeniem "Artystów w sumie zostawiali w spokoju", albo anegdotami z idiotyzmów PRL. Jak 3-letni zakaz wjazdu na teren województwa szczecińskiego nałożony na Gintrowskiego za wykonanie utworów Kaczmarskiego i Herberta. Na "17 września" poskarżyli się sowieccy oficerowie. To ich rozejście się w latach 90 było odpowiedzią na wpychanie w rolę kombatanckiego symbolu?

Było zapewne kombinacją kilku spraw. Rozpad jest czymś normalnym w sytuacji, gdy sukces jest ogromny, albo gdy nie ma go w ogóle. Nawet The Beatles się rozpadli.

Wiem, że zawsze był pan bliżej Kaczmarskiego i do dziś Łapińskiego, niż Gintrowskiego. Patrząc na wasze poglądy polityczne może to się wydawać dziwne.

Możne to tak wyglądać. Tyle, że jako ludzie dość zapracowani nie mieliśmy czasu na typowe życie towarzyskie. To wszystko odbywało się gdzieś w trasie, w pracy, przy festiwalu. Ani z Kaczmarskim, ani z Gintrowskim nie spotkałem się w sposób, jaki przywykło się opisywać jako "spotkanie prywatne". Nigdy!

Znając niektóre wspomnienia o artystach, trudno w to uwierzyć...

Niech czytelnicy nie wierzą w te legendy o życiu artystycznym. O tym nieustannym bywaniu u siebie. To często zapracowani ludzie, którzy prywatnie muszą od siebie odpocząć. Spotkania zawsze były przy jakiejś okazji. Z Kaczmarskim zanosiło się raz na wizytę prywatną, gdy zaprosił mnie do Australii. Zanim się zebrałem on był już jednak w Polsce. Nieco inaczej jest ze Zbyszkiem Łapińskim. W tym przypadku razem pracowaliśmy już w latach 60, a teraz odwiedzałem go w chorobie, po udarze.

To drugie rozstanie to była chęć odpoczęcia od siebie? Niektórzy mówili, że poróżniła ich polityka, choć Gintrowski zdecydowanie zaprzeczał mówiąc, że "o politykę to mogli pokłócić się jako gówniarze przed stanem wojennym, a nie jako mężczyźni po przejściach".

Z doświadczenia wiem, że jest to zazwyczaj mieszanka wszystkich kilku spraw. W grupach twórczych pojawia się coś takiego jak zmęczenie materiału. Niekiedy takim podziałom pomaga władza, jak wymuszony przez PRL podział Kabaretu Pod Egidą, gdy zezwolono na dalszą działalność po podzieleniu się na trzy osobne grupy. Niekiedy artyści chcą spróbować realizacji własnych, solowych pomysłów.

Kaczmarski w tekście "Testament 95" pisał: "Partnerzy także źródłem troski/ Ciąży przyjaźni kamień młyński/ Niezbyt wysilał się Gintrowski/ Nazbyt wysilał się Łapiński./ Tyleśmy wspólnie wznieśli modlitw -/ Rozeszliśmy się bez melodii". Wiem, że pierwsza część odnosi się do metod pracy, ale druga...

Na pewno różnice między nimi były, także w kwestiach politycznych. Kaczmarski od momentu stanu wojennego miał inne doświadczenia. Był oparty o emigrację, o Wolną Europę w Monachium, miał inną sytuację finansową. To także zmienia podejście i ocenę rzeczywistości. Z moich rozmów ze Zbyszkiem wynika jednak, że współpracowali do samego końca i wyrażali się o sobie bardzo ciepło.

Wspominał pan, że Gintrowskiemu było najłatwiej zmagać się z polityką, bo miał najbardziej sprecyzowane poglądy.

Nie ulega wątpliwości, że Gintrowski zachowywał się mniej więcej tak samo przez całą karierę. Należał do ludzi niepokornych i pryncypialnych. I to kazało mu być dawniej z Solidarnością, a w ostatnich latach w opozycji do władzy. Było mu na pewno łatwiej niż Kaczmarskiemu, gdyż operował głównie w muzyce, a tamtej jednak częściej słowem. Ważną rolę odgrywała tu też różnica między krajem, a emigracją w latach 80.

W jakim sensie?

W 1990 roku, w pierwszych wyborach prezydenckich głosowałem w Niemczech, w Kolonii. I byłem jedynym inteligentem, który głosował w konsulacie na Wałęsę. Ja i kierowcy TIR-ów. Cała inteligencja emigracyjna wskazywała Mazowieckiego. Zupełnie inaczej patrzyli na podziały w Solidarności. I wydaje mi się, że różnica z lat 90 między Przemkiem a Jackiem brała się w dużej mierze właśnie z różnicy spojrzenia między Monachium, a poziomem warszawskiej ulicy.

W przeciwieństwie do Gintrowskiego i Łapińskiego, Kaczmarski miał dość burzliwe życie prywatne. Na ile to rzutowało na ich stosunki?

Nawet gdybym wiedział, to bym o tym nie opowiadał. Nie sądzę jednak, żeby miało to znaczenie. Choć na samego Kaczmarskiego wpływało na pewno w dużym stopniu. Zwróćmy uwagę, jak jako pisarz zmagał się ze sobą w "Autoportrecie z kanalią". Jak przegrzebuje się przez swój życiorys, kulturowe zaszłości. Nie jestem jednak w stanie przesądzić, i zapewne nikt z jego przyjaciół też, po której stronie byłby np. w dzisiejszych czasach. To był człowiek tak wybitnie wrażliwy i nieprzewidywalny, że równie dobrze mógłby się znaleźć w Łazienkach w komitecie poparcia Komorowskiego, jak i z Lechem Kaczyńskim w samolocie lecącym do Smoleńska.

Na szczęście nikt go w ten sposób nie szufladkuje. Choć wcześniej bywało inaczej. Nie lubili tej łatki "bardowie Solidarności"...

Była nie do uniknięcia. Dumas uważał się za poetę romantycznego, a Conan-Doyle całe życie nienawidził Sherlocka Holmesa. I Kaczmarski, Gintrowski i Łapiński stali się symbolem. Jednym z nielicznych, które przetrwają w pamięci po tamtym czasie. Po latach widać, jak wiele ówczesnego bogactwa kultury było pozorem. Po wyciśnięciu pozostanie kilka rzeczy. Takich jak ich trio, albo "Żeby Polska Była Polską" Pietrzaka. Właśnie ze względu na symboliczną siłę.

Marcin Wolski

Pisarz i satyryk