Kwestia najważniejsza - Marcin P. nie został zatrzymany do rozwiązania sprawy. Dlaczego? Powodem jest brak zarzutów, które by to uzasadniały. Szef Amber Gold ma zatem czekać w domu na to, aż prokuratura zbierze dowody pozwalające na wsadzenie go za kraty.
Czyż nie kusząca perspektywa dla człowieka, którego podejrzewa się o wypompowanie dziesiątków milionów złotych? Czy będzie się chciało na to czekać komuś, kto ma dzięki tym milionom szerokie możliwości lokomocyjne, by udać się do któregoś z pięknych krajów bez umowy o ekstradycji z Polską?
Świat się skurczył, ale wciąż jest wiele pięknych miejsc, w których można się urządzić na całe życie.
I pytanie kolejne, związane z zawrotną karierą szefa Amber Gold. Jeszcze cztery lata temu miał mieszkać wraz z żoną w baraku, by po chwili przeistoczyć się w rekina biznesu. Nasuwa to pytanie, wątpliwości, czy nie pełni on znanej w biznesie roli słupa, czyli kogoś, kto jest podstawiony, by nie musiała jakiegoś procederu uprawiać inna osoba. Na przykład stojąca zbyt wysoko w hierarchii społecznej, by brudzić sobie czymś ręce. Albo stojąca na tyle nisko, że sprawa z daleka śmierdziałaby przekrętami.
Śledczy podobno sprawdzają już wątek, który ma prowadzić do jednego ze stu najbogatszych Polaków mieszkającego w Trójmieście.
Oby nie okazało się, że jeszcze przed złożeniem wszystkich wyjaśnień i końcem procesu Marcin P. dołączył do szerokiego w Polsce grona wrażliwych oskarżonych, którzy przejęli się zarzutami tak, że popełnili tajemnicze samobójstwo. W dziejach III RP znamy przypadki, w których ciężaru zarzutów nie wytrzymywali nawet zawodowi mordercy.
Może Marcin P. wzorem jednego z byłych ministrów powinien ogłosić, że "będąc zdrowym na umyśle, oświadcza, iż nie zamierza popełnić w najbliższym czasie samobójstwa".
Żeby uniknąć niedomówień.