To było pod koniec lata 1950. Dziadek wyszedł z więzienia na Rakowieckiej. Po dziewięciu miesiącach. W tym czasie wybito mu wszystkie zęby. Trochę obito też głowę. Mama moja, a jego córka, nie poznała ojca. Całe wakacje pracowała i miała za co kupić dziadkowi sztuczną szczękę. Bo jak miałby uczyć w szkole - taki szczerbaty. Dziadka wzięli z kotła w Bielsku. UB potłukło go i wypuściło. Bo wyglądał, jakby nie miał przeżyć. Przeżył. Właściciela mieszkania, w którym był kocioł, skazano na śmierć (bo WiN to był). Potem wyrok zmieniono na dożywocie, wyszedł w październiku 1956. Był też nauczycielem, jak dziadek, ale nigdy nie wrócił do zawodu. Do emerytury pracował jako ślusarz. Mama zdała na medycynę. To było jej marzenie. Bycie lekarzem. Ale usłyszała, że studia nie dla niej. Bo taki ojciec z AK, Riazania i z Rakowieckiej. Skończyła KUL. Była nauczycielem.
Taki stalinizm pamięta wiele polskich rodzin. Niestety, nie niejaki sędzia Tuleya, który do stalinizmu porównał działania CBA. Dlatego dziennikarze zainteresowali się jego rodziną. Chcieli po prostu wiedzieć, kto tak skrzywił sędziego. I dowiedzieli się. A marszałek Kopacz widać nie wie, co to był stalinizm, skoro to zainteresowanie dziennikarzy nazwała wczoraj obrzydliwością. Obrzydliwe nazwała.