- Bardzo za nim tęsknimy. Od tragedii minął już rok, a ja nadal czuję się żoną. Noszę obrączkę, a obrączkę męża mam zawsze na szyi. Nie chcę być nazywana wdową – mówi. - Byliśmy bardzo zgodnym małżeństwem, zawsze przytuleni, trzymający się za ręce… w naszym mieszkaniu wszystko nam go przypomina. Książki, które Paweł czytał, jego fotel, perfumy. Cały czas jest przy mnie, czuję jego zapach… - mówi Magdalena Adamowicz i dodaje, że nie ma dnia, w którym nie myślałaby o swoim mężu. - Takie naturalne wspomnienia przychodzą w życiu codziennym. Często łapię się na tym, że mówię „A Paweł by to zrobił tak”… staram się być teraz dla naszych córek mamą i tatą. Nie zawsze mi się to udaje, czasem słyszę : „Tata robił to inaczej...” - przyznaje pani Magdalena.
Żona Pawła Adamowicza opowiada, że dla niej oraz ich córek Teresy i Antoniny szczególnie trudne były pierwsze – spędzone bez niego - święta Bożego Narodzenia. - Najcięższy był dla mnie 23 grudnia. Wizja świąt bez Pawła, bez taty, była dla nas najsmutniejsza. Przepłakałam wtedy cały dzień. Przeżyłam go bardziej niż dzień pogrzebu, kiedy trzymała mnie adrenalina i którego tak naprawdę do końca nie pamiętam. Obiecałam jednak córkom, że Boże Narodzenie nie będzie smutne i wytrwałam w tym postanowieniu… - mówi Adamowicz i opowiada jak wyglądała jej pierwsza Wigilia po śmierci męża. - Poranna spowiedź, kawiarnia, spacer po Gdańsku, czułam się jak turystka, to wszystko było takie inne... Wieczorem, tradycyjnie już, na kolację pojechałyśmy do Piotra, brata męża i tam spędziłyśmy czas z teściami oraz siostrą teściowej. W pierwszy dzień świąt poprosiłam abyśmy powspominali Pawła, jaki był jak był mały… Nie było to na początku łatwe, jednak teściowie w końcu się rozkręcili i poznałam wiele historii, których wcześniej nie słyszałam. Paweł był z nami podczas każdej świątecznej modlitwy. Ze smutkiem patrzyłam na puste miejsce przy stole, jednak byliśmy naturalni, nie zrobiliśmy z jego nieobecności tematu tabu – zapewnia w rozmowie z „SE”.
W maju zeszłego roku Magdalena Adamowicz zdobyła mandat do Parlamentu Europejskiego. Wielu zarzucało jej, że robi polityczną karierę na fali tragedii zabójstwa jej męża. Ona zapewnia jednak, że było inaczej i stara się nie czytać negatywnych komentarzy. - Z podjęciem tej decyzji wahałam się bardzo długo, praktycznie do samego końca – mówi i dodaje, że do startu w wyborach namówili ją przede wszystkim zwykli ludzie. - Szczerze mówiąc to dzięki nim zrozumiałam, że nie możemy zamknąć się z naszą tragedią w czterech ścianach. Nigdy nie miałam aspiracji politycznych, ale chciałam zatrzymać spiralę nienawiści – tłumaczy Magdalena Adamowicz i zapewnia, że ma konkretny plan na przyszłość. - Pragnę zwrócić uwagę społeczności europejskiej na problem dezinformacji, inżynierii społecznej i mowy nienawiści (…) przede wszystkim chcę spędzać więcej czasu z córkami. Zarówno one, jak i ja bardzo tego potrzebujemy – mówi „SE” żona Pawła Adamowicza. - Często mówię, że Paweł patrzy na nas z góry i nas wspiera, płacze i śmieje się razem z nami. Często z nim rozmawiam, domyślam się co by mi odpowiedział, co poradził w danej sytuacji. To daje mi siłę… - dodaje.
Na pytanie jak jej zdaniem zmieniła się Polska przez rok od tragedii zabójstwa jej męża odpowiada krótko: „Nie wiem czy można powiedzieć, że coś się zmieniło”. - Mam nadzieję, że ludzie częściej zauważają mowę nienawiści i zwracają uwagę na język pogardy. Jednak… mam wrażenie, że to są tylko moje nadzieje. Polska nie odrobiła lekcji – podsumowuje Magdalena Adamowicz.