Prace powołanej przez Macierewicza podkomisji, której obecnie szefuje on sam, trwają ponad dwa lata. Co jakiś czas jej przedstawiciele wysnuwają kolejną hipotezę świadczącą o zamachu, ale do tej pory żadnej z nich nie udowodniono. Tymczasem koszty szukania dowodów na zamach rosną lawinowo.
- W 2016 r. (...) na działalność podkomisji wydano kwotę 1 462 931 zł 34 gr. Do października (2017 r. - red.) tego roku podkomisja wydała 2 632 962 zł 6 gr - informował w grudniu ówczesny wiceminister obrony Bartosz Kownacki (39 l.).
Kilka dni temu dziennikarze TOK FM poinformowali, że dotarli do opinii biegłych badających katastrofę na zlecenie prokuratury. Ma z niej wynikać, że nie doszło do żadnego wybuchu, a prezydencki tupolew roztrzaskał się o brzozę.
- Macierewicz zrobił z podkomisji instytucję fabrykującą nieprawdziwe informacje, nigdy nie wytłumaczył się z braku dowodów na kolejne teorie, lecz zastępował je nowymi kłamstwami - ocenia te doniesienia poseł PO Marcin Kierwiński (42 l.).
Choć prokuratura twierdzi, że nie posiada żadnych nowych ekspertyz, to w odpowiedzi na interpelację posła Kierwińskiego sam zastępca prokuratora generalnego Marek Pasionek (57 l.) potwierdził, że opinie biegłych były uzupełniane w maju ubiegłego roku. Sprawę skomentował też Macierewicz. - Takie kłamstwa, takie oszustwa będą formułowane przez polityków i dziennikarzy, którzy swoje losy życiowe związali z kłamstwem smoleńskim - stwierdził w TV Republika. Ale dowodów nadal nie pokazał!
ZOBACZ TAKŻE: MON utopiło przetarg na 10 mld złotych. Polko: To pokłosie Macierewicza