Po pierwsze – pokazało, jak wiarygodne są zapewnienia PiS, ale też Andrzeja Dudy, o poszukiwaniu jakichś wspólnych frontów z formacjami o podobnym wzorze ideowym, w szczególności z Konfederacją i Koalicją Polską. To te dwa kluby zgłosiły kandydaturę ks. Isakowicza-Zaleskiego. Odrzucając ją, PiS sprzymierzył się z Koalicją Obywatelską i SLD. Tam chce szukać sojuszników w sprawach światopoglądowych?
Po drugie – PiS pokazał w ten sposób, jaki ma stosunek do osób prawdziwie niezależnych i niemożliwych do kontrolowania. Do takich należy ks. Isakowicz-Zaleski. Ale to akurat bardziej generalna prawidłowość w przypadku partii Kaczyńskiego.
Po trzecie – i to jest najpoważniejszy zarzut – PiS okazał się ślepy na sytuację polskiego Kościoła. Wybrał bezpieczną, jak mu się zdaje, asekuracyjność, podczas gdy komisja musi być ciałem działającym nie pozornie, a faktycznie, jeśli miałaby cokolwiek zmienić. Odrzucając kapłana, który bardzo odważnie mówi o ciemnej stronie hierarchicznego Kościoła, PiS wcale Kościołowi nie pomaga – jest dokładnie przeciwnie. To, co zmiata się pod dywan, w końcu zacznie śmierdzieć.
Mało tego – PiS wzmacnia wrażenie, że jest zbratany z hierarchami, szczególnie tymi, którym nie zależy na prawdzie. To absolutnie fatalne i w dłuższym okresie przyniesie polskiemu Kościołowi wielkie szkody. Oby nie skończyło się jak w Irlandii.
Do komisji wybrano ostatecznie trzy osoby, z których żadna nie jest duchownym i nie zna stosunków panujących w hierarchicznym Kościele. Żadna zatem nie będzie w stanie zrozumieć mechanizmów, które zna ks. Isakowicz-Zaleski.
Jaki z tego wniosek? Niestety – taki, że rządzącym nie zależy na oczyszczeniu polskiego Kościoła z korzyścią dla niego samego, za to nawet przy tak wyjątkowej kwestii jak pedofilia duchownych ubija swoje małe, żałosne polityczne deale.
Rzadko używam tak mocnych słów, ale tym razem użyję ich z pełnym rozmysłem: wstyd i hańba.