Nie kupuję narracji rządowych mediów, twierdzących, że komisja Parlamentu Europejskiego, która kandydata testowała, uwzięła się na niego, bo jest z PiS. Może i taka była częściowo motywacja, ale przecież Wojciechowski mógł się tego spodziewać i właśnie dlatego powinien być perfekcyjnie przygotowany. Nie był. Był przygotowany słabo. A miał czas, żeby zrobić to znacznie lepiej. Jeżeli ostatecznie Wojciechowski nie przejdzie, PiS w charakterystyczny dla siebie sposób będzie jojczył, że cały zły świat sprzysiągł się przeciwko polskiemu rządowi zamiast przyznać się, że kandydat był zwyczajnie kiepski.
Wojciechowski to przykład peerelowskiego zaciągu do PiS, bo w latach 80. był członkiem Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego – przystawki do PZPR. Dla Jarosława Kaczyńskiego przytulanie takich działaczy to nie problem. Są w PiS ludzie w gorszymi życiorysami. W III RP był Wojciechowski w PSL, kierował też NIK, był eurodeputowanym. Ostatnio siedział w Europejskim Trybunale Obrachunkowym w Luksemburgu, podobno najnudniejszym kraju Europy, i chyba faktycznie straszliwie się nudził, bo w godzinach urzędowania zajmował się głównie prowadzeniem na Twitterze kampanii przeciwko kierowcom oraz za wprowadzeniem do polskiego prawa pierwszeństwa dla pieszych dopiero zbliżających się do przejścia – regulacji szkodliwej i groźnej, wspieranej fanatycznie przez lewackie ruchy miejskie. Był także gorącym zwolennikiem wycinania przydrożnych drzew, które w wielu miejscach w Polsce tworzą unikatowy krajobraz.
W przeszłości był też Wojciechowski sędzią. To dość przerażające, bo publikując swoje tyrady przeciwko kierowcom wielokrotnie twierdził, że w razie wypadku z udziałem pieszego powinni oni być właściwie a priori uznawani za winnych. Jak na sędziego, dość oryginalne podejście.
Zaletą powołania Wojciechowskiego na komisarza byłoby to, że w końcu nie miałby czasu na bzdury i zająłby się pożyteczniejszą robotą. Więc może jednak wypada żałować, że może się nie udać?