Morawiecki miał oznaczać nową jakość i nowe otwarcie. Miał uspokoić, załagodzić, porozumieć się. Pokazać światu, a zwłaszcza Europie dostatnie, spokojne, zadowolone oblicze Polski rządzonej przez PiS. To, mówiąc najłagodniej, nie za bardzo się udało, a mówiąc wprost – nie udało się w ogóle. Choć trzeba też przyznać, że w znacznej mierze za sprawą tych, którzy wbijają mu szpilki („to nie ludzie, to wilki!”). Z jednej strony podkopuje Zbigniew Ziobro, robiąc to w dodatku w sposób, który zjednuje mu podziw najtwardszego elektoratu PiS. Morawiecki, który zmuszony jest po Ziobrze sprzątać, zawsze wypada w tej konkurencji jak mięczak, cofający się przed silniejszymi graczami. Z drugiej – Beata Szydło, która wciąż przepełniona jest żalem za to, jak ją potraktowano, i wie, że wielu działaczy partii chętnie ujrzałoby ją z powrotem na miejscu Morawieckiego, którego uznają za ciało obce i podejrzanego z gruntu bankstera.
W dużej jednak mierze to kwestia samego Morawieckiego. Premier, który miał pokazać łagodniejszą twarz PiS, zamiast tego usiłował głównie przypodobać się najtwardszemu elektoratowi, wygłaszając niepasujące do siebie, radykalne tyrady lub posuwając się do skrajnej sztuczności, wręcz groteski, jak wówczas, gdy pojawił się na urodzinach Radia Maryja. Przyjął irytująco gierkowski styl, którego charakterystycznymi składnikami jest trudna do zniesienia propaganda sukcesu oraz coraz bardziej żenująco wyglądające gospodarskie wizyty.
Morawiecki miał być gwarantem dobrobytu przedsiębiorców, tymczasem wisi nad nimi cały czas na przykład kwestia 30-krotności składki ZUS (bo wyrok TK nie zamknął drogi do tego nowego obciążenia), a na dodatek pojawiają się kuriozalne, absurdalne, potencjalnie ogromnie kosztowne i uciążliwe pomysły jak obowiązek wydawania najpierw paragonu fiskalnego, a dopiero potem pobierania opłaty od klienta.
Premierostwo Morawieckiego miało być lekkie, optymistyczne, pragmatyczne – jest wymęczone, wymuszone, pełne sztuczności, niekonsekwencji i problemów. Ciekawe, czy sam premier nie wspomina coraz częściej z nostalgią wygodnego i dobrze opłacanego fotela prezesa banku.