Dziś, gdy projekt zaczyna nabierać kształtów, to polscy, nie zagraniczni, przedsiębiorcy są coraz bardziej przerażeni. Do Kancelarii Premiera trafiają kolejne dramatyczne listy, w których proszą o przemyślenie kryteriów, według których podatek ma być naliczany.
Okazuje się bowiem, że jest z nim trochę tak jak z populistycznymi pomysłami obciążania "najbogatszych" wyższymi daninami. Kończy się zawsze na tym, że prawdziwi krezusi - w tym wypadku zagraniczne sieci handlowe - i tak się wymigają, a cały ciężar poniosą już i tak robiący bokami średniacy. W tym wypadku w większości polscy handlowcy.
Niestety, kolejny raz okazuje się, że efektownie brzmiąca zapowiedź z kampanii jest trudna do zrealizowania, a w każdym razie do zrealizowania w taki sposób, żeby nie strzelić sobie zarazem w stopę. PiS zrobił przed wyborami mnóstwo, żeby przekonać polskich przedsiębiorców, że ma dla nich dobrą ofertę. Jeżeli teraz zlekceważy ich głos i wprowadzi podatek na zapowiadanych zasadach, ma jak w banku, że drugi raz handlowcy już nabrać się nie dadzą. I że na pewno na partię Jarosława Kaczyńskiego nie zagłosują już ci, którzy w wyniku przyjętych rozwiązań straciliby pracę. Mówimy zapewne o setkach tysięcy osób.
Zobacz także: Jarosław Kaczyński zapowiada: powstanie pomnik smoleński
Z jednej strony rząd musi skądś zdobyć pieniądze na sfinansowanie hojnego rozdawnictwa w ramach ambitnego programu 500 plus. Z drugiej - postąpiłby fatalnie, odwracając się od polskiego biznesu, który miał chronić i wspomagać.
I w tym momencie nieuchronnie i po raz kolejny pojawia się pytanie: czy naprawdę nie można było przemyśleć i opracować założeń kluczowych posunięć gospodarczych oraz ich skutków wcześniej?