Oczywiście nikt – poza entuzjastami i klimatystycznymi fanatykami – nie chce tego badziewia kupować. Ale wtedy wkraczają rządy i zaczynają do kupna takich komórek dopłacać. Chętni więc się pojawiają. A potem kolejne rządy deklarują, że w ramach walki o czystość środowiska w ciągu najbliższych lat będą zakazywać sprzedaży na swoim terytorium komórek z dotychczasowym zasilaniem.
Jaka byłaby nasza reakcja? Pukanie się w głowę lub oburzenie. W normalnych, rynkowych warunkach „ekologiczne” komórki (do których ekologiczności byłoby zresztą coraz więcej wątpliwości) błyskawicznie stałyby się wspomnieniem jako coś skrajnie niepraktycznego, a na dodatek droższego.
Dlaczego w takim razie z taką reakcją nie spotykają się zapowiedzi wprowadzenia rychłego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych (a nawet hybrydowych) i zastąpienia ich autami elektrycznymi, czyli – w dzisiejszym stanie rzeczy – na baterie (bo znacznie ciekawsza technologia wodorowa jest na wczesnym etapie)? Brytyjski rząd oznajmił właśnie, że wprowadzi taki zakaz już w 2032 roku. Organizacje przemysłu motoryzacyjnego wskazują, że to absurd, a data jest nierealna, ale przecież nie o realia tu chodzi, a o ideologię – klimatystyczną w tym przypadku.
Najważniejsze jest tutaj, że samochody spalinowe mają przestać trafiać do sprzedaży nie dlatego, że są mniej praktyczne, droższe, generalnie gorsze i że sami klienci zadecydują o tym portfelami. Nie – to odgórna decyzja brytyjskiego rządu.
Myślą państwo, że to wariactwo nas w Polsce nie dotknie? To proszę sobie przypomnieć, że od roku płacą państwo w cenie benzyny opłatę emisyjną, której część ma iść na dopłaty do elektrycznych autek.