Tomasz Piątek: Ludzie w Polsce będą coraz bardziej szaleć

2010-10-21 15:45

Polityczne zabójstwo działacza PiS komentuje Ekspert w dziedzinie psycholingwistyki, pisarz Tomasz Piątek: Kaczyński woła: wściekli do mnie! Licząc na to, że wściekłych będzie trochę więcej. Tusk woła: przestraszeni do mnie! Licząc na to, że trochę więcej będzie przestraszonych. Jeżeli tendencje, które obserwujemy, nie zmienią się - jeżeli nic nie zrobimy w tej sprawie - to będzie coraz gorzej.

"Super Express": - Przedwczoraj pewien szaleniec stał się mordercą. Czy jednak nie można go również nazwać uważnym obserwatorem, a w końcu interpretatorem politycznego dyskursu w naszym kraju? Czy zgodzi się pan z tezą, że język polskiej klasy politycznej odbezpieczył i przeładował broń?

Tomasz Piątek: - Tak, oczywiście. Ja sam wielokrotnie miałem ochotę zamordować Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska. Kaczyńskiego - za jego słowa. Tuska - za jego decyzje. W Polsce mamy do czynienia z bardzo agresywnym językiem. Nie tylko w polityce, lecz wszędzie tam, gdzie pojawia się spór. W polityce jest to po prostu najbardziej widoczne. I Jarosław Kaczyński ma rację, kiedy mówi, że ofiara morderstwa dokonanego w biurze PiS w Łodzi jest ofiarą kampanii nienawiści. Powinien jednak wziąć odpowiedzialność też na siebie - postawić się w jednym rzędzie z tymi, którzy ją wyhodowali. Bo prawica, z którą się identyfikuje, bardzo się przyczyniła do wytworzenia takiej atmosfery. Zaczęło się to w 1990 r., kiedy dyskusja o aborcji stała się dyskusją o życiu i śmierci. Stwierdzono wówczas, że aborcja to morderstwo, czyli że kobiety, które dokonują aborcji, to morderczynie, a osoby, które je wspierają, to wspólnicy morderczyń. Połowa Polski stwierdziła, że grożą nam straszne aborcyjne morderstwa, a druga połowa, że szaleńcy. Oto jaki był początek.

Przeczytaj koniecznie: Ryszard C. najpierw chciał zabić Leszka Millera. Wszystko mu jedno, bo jest chory na raka?

- Wtedy na scenie politycznej liczącym się graczem byli postkomuniści. Dziś niewybrednego języka używają wobec siebie dawni koledzy...

- Przyczyna tego, że koledzy z Solidarności wyzywają się nawzajem, jest bardzo prosta. Żyjemy w czasach marketingu politycznego. Media też są poddane prawom marketingu. Komunikacja jest bardzo szybka, bardzo pobieżna, czas antenowy bardzo drogi. A przy tym edukacja jest w zapaści, więc szybko migoczące media ogłupiają ludzi. Do ogłupionego odbiorcy można dotrzeć tylko z wyrazistym, szybko sformułowanym przekazem. Tu nie ma miejsca na myślenie, a więc i na argumentowanie - a więc nie ma też miejsca na konstruktywną dyskusję. Pozostaje miejsce tylko na wyzwiska i miny. Oraz na dobór krawatów i koszul. To za pomocą takich środków wpływa się na ludzi. W tej sytuacji obie strony muszą być maksymalnie wyraziste. Jarosław Kaczyński wybrał wyzwiska. I dlatego ciągle przegrywa. Bo druga strona może wtedy robić miłe miny. Nie mamy więc dyskusji tylko obrazek: wrzaskliwe wyzwiska ze strony Kaczyńskiego kontra miły, uśmiechnięty Donald Tusk. Bo tylko to się mieści w czasie antenowym.

- Ból po stracie brata uśmierzany w trakcie kampanii prezydenckiej środkami uspokajającymi prawie uczynił Jarosława Kaczyńskiego prezydentem...

- Jednak się nie udało. Ale gdyby Kaczyński wygrał dzięki polityce pokoju - i gdyby później potrafił konsekwentnie w niej trwać - to Platforma musiałaby się uagresywnić. Bo te partie, żeby istnieć, muszą się odróżniać.

Patrz też: Waszczykowski (PiS) o Ryszardzie C.: To nie jest szaleniec, to cyngiel!

- Łatwo jest obalić mit łagodnej Platformy i sprzyjających jej autorytetów. Czy mam zacytować pełne pogardy i szczucia wypowiedzi Niesiołowskiego, Wajdy, Bartoszewskiego, Komorowskiego czy Sikorskiego na czele ze słynnym dorzynaniem watahy?

- Platforma ładnie się podzieliła rolami. Są tam ludzie, którzy wcale nie muszą i nie mają być milusi. Oni są od tego, żeby na agresję PiS odpowiedzieć taką samą albo i jeszcze bardziej perfidną agresją. Ale podstawowy ton komunikacji tej partii, taki, który ludzie zapamiętują, nadaje uśmiechnięty rudzielec w niebieskiej koszuli - wieczny chłopiec Donald Tusk.

- Właściwie co nam chcą powiedzieć politycy, gdy mówią, że - tu zacytuję Włodzimierza Cimoszewicza - "(...) W takiej sytuacji każdy przyzwoity człowiek chwyta za miecz, by pogonić to towarzystwo". Co mamy rozumieć pod hasłem miecz?

- Bynajmniej nie pług służący do mozolnej pracy. Wzywając nie do jedności i pracy, lecz do walki, politycy chcą się podzielić wyborcami - tortem wyborczym. Dwie główne partie wiedzą, że przypadnie im go mniej więcej po połowie. Kaczyński woła: wściekli do mnie! Licząc na to, że wściekłych będzie trochę więcej. Tusk woła: przestraszeni do mnie! Licząc na to, że trochę więcej będzie przestraszonych.

- Może teraz, po tragedii, do jakiej doszło w Łodzi, jednak zmiarkują?

- Zginęło 96 osób i się nie zmiarkowali. Nie zmiarkują się. Wręcz przeciwnie. Te śmierci służą eskalacji walki politycznej. Bez pardonu wobec człowieka i ludzkich uczuć.

- XXI w. nie zobowiązuje nas do większej ambicji względem moralności?

- Dlaczego XXI w. miałby być czymś lepszym od XX w.? Postęp nie jest samoistny, tylko zależy od naszej pracy i tego, co robimy ze sobą jako ze społeczeństwem. A my zaniedbujemy społeczeństwo, bo uwierzyliśmy, że ono rządzi się samo, wolny rynek sam wszystko załatwi, a aktywizm społeczny jest dla frajerów. Jeżeli tendencje, które obecnie obserwujemy, nie zmienią się - jeżeli nic nie zrobimy w tej sprawie - to będzie coraz gorzej. Bo komunikacja jest coraz szybsza, a ludzie myślą coraz mniej. I potrzebują coraz silniejszych bodźców, gdyż się znieczulają. W takim wypadku będzie coraz więcej agresji, ludzie będą coraz bardziej szaleć.

Tomasz Piątek

Ekspert w dziedzinie psycholingwistyki, pisarz