„Super Express”: - Kiedy widzi pan artykuły o nepotyzmie i kolesiostwie w Platformie to myśli pan sobie, że to zła wola dziennikarzy, czy raczej zepsuło was kilka lat u władzy?
Andrzej Halicki: - Na pewno nie jest to kwestia niechęci dziennikarzy. Chciałbym jednak, żeby ich teksty były rzetelne. Generalnie w Platformie, a za swój region ręczę, standardy są bardzo wysokie. I nie ma rzeczy, które pod tym względem mogłyby bulwersować.
Na pewno nie ma?
To PO wprowadziło przecież transparentność konkursów, które można sprawdzić w sieci. Każdy sygnał od dziennikarzy jest jednak dla mnie pożyteczny. Od razu to weryfikuję. W innych regionach PO także nie ma zgody na działania niezgodne ze standardami i brak szacunku do publicznego grosza. Także na zatrudnianie na innych warunkach niż związane z kompetencjami.
Widział pan artykuł Witolda Gadomskiego w „Wyborczej” i przytoczone przez niego 47 nazwisk ludzi PO i ich krewnych w Mazowieckiej Jednostce Wdrażania Programów Unijnych?
Widziałem i dobrze, że pan to przytacza...
Przeczytał pan to i pomyślał: ale zuchy, tak się wspierają na trudnym rynku pracy? Czy też: to mój teren, muszę zrobić z nimi porządek?
Zwołałem natychmiast zarząd regionu i poprosiłem osoby nadzorujące tą jednostkę o szczegółowy wykaz dotyczący wszystkich wymienionych osób. Sprawdziliśmy to w naszej bazie danych. I muszę tu podkreślić, że wynik jest nieprzyjemny dla pana Gadomskiego. Ta lista ma dyskredytować ludzi.
To publicysta, który was zna, był posłem KLD, partii Donalda Tuska. Nie jest waszym zajadłym wrogiem. Ta lista miała pokazać, że macie gigantyczny problem.
Otóż nie. Ta lista jest nierzetelna. Sprawdziłem postępowania konkursowe i samą genezę jednostki. I okazuje się, że to jest jednostka wzorcowa! 10 osób z tej listy nie należy do PO, 1 już nie żyje, przy 2 jest zbieżność nazwisk, 1 osoba to były radny PiS, 1 osoba przystąpiła do PO kilka dni temu.
W porządku - ale pozostaje te ponad 30 osób...
Ponad 30, ale są tam też 3 osoby, które zachęciliśmy do wstąpienia do Platformy już jako urzędników. ale pracowały w urzędzie dużo wcześniej. Jest tam więcej osób, które pracują w urzędzie od 2002 roku.
Jedna z osób zatrudnionych i z legitymacją przyznała, że ma kompetencje, ale bez legitymacji swojej pracy by nie dostała.
To jest jawna nieprawda. Wie pan, przeprowadzono tam ponad tysiąc konkursów, pracuje 560 osób. Legitymacja członkowska tych ponad 30 osób na 560 nie powinna więc już tak szokować. Nie można przecież doprowadzić do sytuacji, w której idealny urzędnik nie może mieć poglądów politycznych, żony, dzieci. Dobrze byłoby, gdyby dziennikarze zasięgnęli wiedzy u źródła. Każdy mógł porozmawiać z dyrektorem tej jednostki, który także jest przykładem awansu od najniższego poziomu do dyrektora.
Problem w tym, że nie każdy miał zaszczyt, żeby to sprawdzić. Bardzo chcieliśmy porozmawiać choćby 5 minut z dyrektorem Mariuszem Frankowskim. Problem w tym, że przez kilka dni nie znalazł dla nas nawet 5 minut czasu. Taki zajęty.
Cóż może jest zajęty, w końcu jego jednostką zainteresowały się teraz wszystkie media na raz (śmiech).
Zasugerowano mi, że nie będzie tracił czasu, bo w tym czasie, kiedy ze mną porozmawia "załatwi kilku petentów". Czy urzędnik żyjący z pieniędzy podatników, mający reprezentować swoją jednostkę na zewnątrz, nie powinien odpowiedzieć na pytania obywateli? Obywatele nie mają czasu by osobiście go zapytać, więc robią to media...Oczywiście uważam, że urzędnik powinien być dostępny dla mediów i jeżeli tak było, to był błąd.
Wspomniał pan, że pan Frankowski został dyrektorem awansując od dołu. Może problem w tym, że jest pełniącym obowiązki dyrektora? Pozwala to ominąć ustawę i nie męczyć się w jakichś konkursach...
O nie, nie. Tu muszę zaprotestować. Ta jednostka miała chyba 12 różnych szefów. Choć byli z konkursu był problem. I zdecydowano się odstąpić od konkursu w dość specyficznej sytuacji. To była strategiczna decyzja, dzięki której Mazowsze uratowało gigantyczne kwoty z budżetu UE. Także dzięki dyrektorowi Frankowskiemu. W tej sytuacji naprawdę lepiej było skorzystać z osób, które mają wiedzę i są już w jednostce. Oczywiście konkursy są lepsze, ale są też wyjątkowe sytuacje jak te rozliczenia dla Unii Europejskiej. Dyrektorowi należą się pochwały, a nie sugestie, że został przywieziony w teczce.
Mówimy o Mazowszu. Myśli pan, że w pozostałych częściach kraju nie jest gorzej?
Ogólnie jest z tym jednak lepiej niż przed laty. Co nie znaczy, że nie powinniśmy uważnie tego pilnować i podwyższać tych standardów. To Platforma wprowadziła, nawet wbrew części naszych działaczy oświadczenia majątkowe. Dziś to standard i nikogo nie dziwią, ale kiedyś przeciwko byli niemal wszyscy.
Premier chce stworzyć nowy standard i stworzyć komitet, który nominowałby członków zarządów i władze państwowych spółek. Wygląda to trochę dziwnie. Jan Krzysztof Bielecki przyjaciel Donalda Tuska, będzie pilnował, by inni przyjaciele Donalda Tuska nie dostali posad w spółkach?
Gwarantem uczciwości nie są systemy, ale ludzie. Sposoby wyłaniania ich mogą być różne, ale nie są najważniejsze.
Michał Tusk, syn premiera, pracuje w kontrolowanej przez państwo spółce. Nie powinno to Donaldowi Tuskowi przeszkadzać?
Premier będzie zapewne pierwszym, który otwarcie powie, gdzie pracują członkowie jego rodziny. Nie mam na ten temat wiedzy, więc nie chcę się w to wgłębiać.
Wgłębmy się zatem w wybór polityka Platformy, Aleksandra Grada, szefa spółki, która będzie zajmowała się energetyką jądrową. Bez konkursu...
Uważam, że nie ma w Polsce drugiego człowieka, o nawet podobnych kompetencjach jak on. W ciągu ostatnich czterech lat minister Grad negocjował i podpisywał kontrakty na skalę miliardów złotych. Nie ma nawet takiej firmy, która miałaby takie doświadczenie. Prywatny sektor na pewno zaoferowałby mu znacznie lepsze warunki pracy. Pytanie, czy warto tracić takiego człowieka?
Skoro nie ma takiego drugiego człowieka w Polsce, to przecież bez problemu wygrałby otwarty konkurs na takie stanowisko.
Tak, a gdyby wygrał, to byłby zarzut, że wygrał konkurs (śmiech). Są momenty, że przesadna konkursomania jest zbyteczna. Nie przesadzajmy z nią przy strategicznych decyzjach.
Premier na zarzuty o polityczną nominację odparł, że Aleksander Grad to „państwowiec”. Skoro i tak był przekonany do pracy dla państwa, może nie trzeba było dawać 110 tys. zł pensji miesięcznie, ale nieco mniej?
Wydaje mi się, że dementował te 110 tys, choć nie jestem pewien. Mamy jednak w ogóle problem z wynagrodzeniami menedżerskimi i kadry urzędniczej. Fachowcy pozostaną tylko wtedy, gdy będą odpowiednio wynagradzani. Prośba do mediów – nie oczekujcie, że ludzie o kompetencjach ministra Grada będą pracowali za miskę ryżu! I to jeszcze w atmosferze podejrzliwości i zawiści. Jest jeszcze rodzina i elementarne potrzeby, które musi spełniać. Pensje na takich stanowiskach nie mogą być minimalne, bo będzie to ze szkodą dla państwa polskiego.
Wie pan, między miską ryżu a 110 tysiącami miesięcznie mieści się cała gama możliwości. Zwłaszcza dla „państwowca”. Prezes Kilian, który mianował ministra Grada, zarabia 20 tys. zł. I chyba spełnia za to swoje elementarne potrzeby...
Gdyby ode mnie to zależało to inaczej ustawiłbym gratyfikacje. Pracowałem w biznesie i wiem jaka jest wartość tych ludzi. Niestety nie ma dziś atmosfery by rozmawiać o pensjach bez emocji. Przez niektóre oszczędności mamy w wielu dziedzinach selekcję negatywną. Choćby wśród posłów. Wiele osób wartościowych wybiera dziś inną drogę niż polityka. W przypadku prezesa Kiliana trudno się o cokolwiek przyczepić.
Przyczepiano się o to, że też nie przeszedł konkursu, ale został mianowany jako wieloletni przyjaciel premiera Tuska. Nie uwiera to pana jako liberała?
Nie dajmy się zwariować i nie traćmy takich ludzi. Platforma jest nieustannie pod lupą mediów
To normalne, że media zwracają uwagę głównie na partię rządzącą. Choć może w Polsce stało to przez pewien czas do góry nogami. Warszawa to jednak specyficzne miejsce pod lupą mediów. Na prowincji nepotyzm i kumoterstwo to już system.
Nie wydaje mi się, żeby dziś w czasach silnych i wpływowych mediów, także lokalnych, nominacje na ważne stanowiska w spółkach państwowych bądź miejskich nie przechodzą bez echa. W tym także rzeczy godne napiętnowania. Ludzie identyfikowani z Platformą są pod szczególną obserwacją, nawet w najdalszych krańcach Polski. I mamy tą świadomość.
Jak pan pamięta, niektórym tej świadomości zabrakło. Pamięta pan aferę Wałbrzyską, aferę hazardową czy rozwiązanie całej warszawskiej struktury PO...
I proszę zwrócić uwagę, że po reakcji władz Platformy wyborcy docenili zmianę tej sytuacji i otrzymaliśmy i w Wałbrzychu i w Warszawie dobre wyniki.
Obserwując działania niektórych kolegów z PO nie ma pan takiego poczucia, że wygląda to jak pamiętna scena z zakończenia „Folwarku Zwierzęcego” Orwella? PO powstała na fali krytyki praktyk rządów SLD. I dziś świnie poszły w ślady poprzedników...
Nie twierdzę, że jesteśmy święci. I nie mogę powiedzieć, że nic podobnego nie zdarzy się w Platformie. Jestem osobą, która kategorycznie reaguje na takie rzeczy, także na doniesienia mediów. Mam niejedną krytyczną rozmowę z działaczami PO. Ale to jest naprawdę margines.