"Super Express": - Głosowała pani w niedzielnych wyborach?
Lilia Szewcowa: - Oczywiście!
- To pani akt wiary w rosyjską demokrację?
- Nie wierzę w rosyjską demokrację, ale wyszłam z założenia, że można znaleźć formę aktywnego, podkreślam, aktywnego udziału w tych wyborach. Tak samo zrobiło wielu Rosjan, którzy oddawali głosy na inne partie niż Jedna Rosja lub po prostu niszczyli karty do głosowania.
- Stąd tak dobry wynik komunistów Ziuganowa? Zdobyli 20 proc. głosów, czyli niemal dwa razy więcej niż cztery lata temu.
- Myślę, że mimo wszystko ani komuniści, ani politycy Sprawiedliwej Rosji nie mają powodów do entuzjazmu. Wyborcy nie głosowali na nich, ale przeciwko Jednej Rosji, aby zmniejszyć jej znaczenie. To ciekawy proces, tak samo zresztą jak całe te wybory, które w przeciwieństwie do poprzednich były ważne.
- Co, pani zdaniem, takiego ważnego się w nich wydarzyło?
- Po pierwsze, pokazały oderwanie władzy od społeczeństwa. A władza to przecież Jedna Rosja. Po drugie, rozpoczęły proces delegitymizacji obecnej ekipy rządzącej, który znajdzie swoje odzwierciedlenie w marcowych wyborach prezydenckich. Władza doskonale to rozumie. Zresztą w ostatnim czasie zachowywała się wyjątkowo nerwowo czy wręcz histerycznie, co wyraziło się w zupełnie jawnych fałszerstwach wyborczych i bezprawiu, które im towarzyszyło. Jeszcze nigdy w 20-letniej historii Rosji w czasie głosowania nie było tyle brudu i agresji w wykonaniu władz.
- Nawet w kontekście nie najlepszego wyniku Jednej Rosji Władimir Putin rzeczywiście może się bać wyborów prezydenckich? Wydaje się, że zwycięstwa nikt mu nie odbierze.
- Wyniki niedzielnych wyborów zdecydowanie powinny dać mu wiele do myślenia. Oczywiście, wykorzystując sprawną machinę fałszowania wyników wyborów, zapewni sobie zwycięstwo już w pierwszej rundzie, bo na drugą nie może sobie pozwolić. Jednak żeby osiągnąć ten cel, skala fałszerstw będzie się musiała znacznie zwiększyć. Problem Putina i jego zauszników polega na tym, iż społeczeństwo zdaje sobie sprawę z ogromnych manipulacji i nie wierzy w cuda nad urną. A im więcej ludzi to dostrzeże, tym agresywniej władza będzie musiała walczyć o swoje. To jednak spowoduje utratę wiarygodności w oczach coraz większej liczby Rosjan i kontroli nad sytuacją.
- W 2007 r. Jedna Rosja zdobyła prawie 65 proc. głosów. Według danych z większości komisji w tym roku nie przekroczyła 50 proc. Należy uznać to za porażkę?
- Zdecydowanie. Ta porażka mówi nam dużo o stosunku Rosjan do partii władzy, który wyraża się w odwróceniu plecami do ugrupowania Putina.
- Dmitrij Miedwiediew prowadził Jedną Rosję do wyborów. Ta porażka wpłynie na przyszłość obecnego prezydenta, który po zakończeniu kadencji ma zostać premierem?
- Nawet jeśli Miedwiediew firmował kampanię Jednej Rosji, to poparcie dla niego oscyluje na poziomie 6 proc. Raczej nigdy nie zostanie liderem ugrupowania. Wszyscy i tak wiedzą, że to prywatny folwark Putina i to na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za jego wynik wyborczy.
- Można się więc spodziewać marginalizacji Miedwiediewa po marcowych wyborach prezydenckich?
- Wie pan, w zasadzie to już nieistotne, czy zostanie premierem, czy też nie, jasne jest bowiem, że ktokolwiek by rządził, władza i tak będzie w rękach Putina.
Lilia Szewcowa
Politolog, ekspert moskiewskiego Centrum Carnegie