LESZEK MILLER:(PO)rachunki

2013-07-24 4:00

W tych dniach Platforma Obywatelska skompromitowała się dwukrotnie: gdy rząd musiał ogłosić budżetową klęskę i gdy wydało się, jak PO korzysta z państwowych subwencji na działalność partyjną.

Każda partia takie dostaje, różnie je tylko wydają. PiS nie szczędzi grosza ochroniarzom prezesa, PO zaś folguje potrzebom bardziej wysublimowanym - kupuje cygara, drogie alkohole, no i stroi się. Tłumaczenia PO są żenujące - nie zapominajmy bowiem, że Platformę cechuje nieznośna maniera nieustannego krytykowania innych z pozycji strażnika interesu publicznego.

PO broni się, atakując. Ogłosiła, że złoży do Sejmu wniosek o zniesienie finansowania partii przez państwo. Każda będzie musiała utrzymać się sama z pieniędzy, które sobie załatwi. Straceńczej misji wmówienia publiczności, że wszyscy są utracjuszami poza drużyną Tuska, podjęła się pani marszałek Kopacz. Jednak podobnie jak Platforma jest w tej sprawie osamotniona. Nie wsparli jej też luminarze nauki, których w niedzielę zaprosiła do Sejmu. - Skoro chcemy mieć parlament oparty na systemie partyjnym, to od finansowania partii z budżetu państwa nie da się odejść - mówił prof. Piotr Winczorek. - Jeśli partie nie są finansowane z budżetu, to państwem rządzi pieniądz - mówiła prof. Joanna Górnicka-Kalinowska…

Nie chodzi jednak przecież o to, żeby złapać króliczka … PO za wszelką cenę chce odwrócić uwagę obywateli od klęski budżetu. Premier zapewniał przecież, że finanse publiczne są w dobrych rękach. Kolejne budżety tryskały optymizmem niczym minister Rostowski pewnością siebie. Aż przyszedł moment, kiedy nie ma już takiego dywanu, pod który da się zamieść wszystko. Rząd od sześciu lat uwalnia państwo od wszelkich możliwych wydatków. Niezbędne usługi społeczne - takie jak zdrowie, oświata czy dostęp do dóbr kultury, prywatyzuje, ciężar ich utrzymania składając na obywateli. Właściwie nic się temu rządowi nie udało poza podtrzymaniem ciepłej wody w kranie. Ale nawet to kosztuje nas wszystkich coraz więcej. Ceny energii wzrosły na przykład od 100 do 150 procent, podrożały opłaty skarbowe, podatki lokalne, komunikacja miejska, a mimo to budżet się "nie spina". Podzielam pogląd prezesa Narodowego Banku Polskiego, że ministrowi finansów pali się grunt pod nogami - w kasie państwa zabraknie 24 miliardów. Swego czasu premier Buzek zdymisjonował ojca "dziury Bauca", nie zanosi się jednak, żeby "dziura Rostowskiego" spowodowała podobne skutki. Tamten gość zwala swoją klęskę na rosyjski kryzys, pęknięcie bańki internetowej, na opozycję wreszcie, Rostowski zachowuje się podobnie - to nie ja, to obiektywne okoliczności. Rzecz jasna minister finansów ma już swoich obrońców. Trudno żeby nie miał - w końcu jego polityka dobrze zasłużyła się rynkom finansowym. Słyszę, że to nie jest żadna pomyłka, tylko świadomy zamysł, żeby cena polskiego długu była korzystna i by na tym właśnie zarobić. Radzę nie używać tego argumentu, bo to by oznaczało, że minister świadomie wprowadził w błąd parlament, a za to ponosi się odpowiedzialność konstytucyjną. Nie sądzę zatem, żeby chciał brnąć w tego rodzaju tłumaczenie. Najbliższe dni będą należały raczej do dzielnej i bezgranicznie lojalnej wobec premiera Ewy Kopacz, która wytrwale będzie odwracała uwagę publiczności w stronę finansów partyjnych.