Leszek Miller: Wsiąść do pociągu...

2012-02-01 3:00

Słupek rtęci spada gwałtownie, a temperatura życia politycznego ciągle wysoka. Umowa ACTA nie ostudziła nastrojów w sieci i politycy rządowi stanęli nagle wobec poważnego problemu - jak walczyć z czymś, o co sami kiedyś zabiegali, czyli ze społeczeństwem obywatelskim? Bowiem demonstracje młodych ludzi, jakże inne od tych związkowych, gdy żądania dotyczą zwykle kwestii materialnych, są wyrazem buntu przeciwko nie tyle państwu, co rządzącym mówiącym "państwo to ja". Z zasady takie ruchy są apolityczne i dlatego wszelkie próby "podpięcia się" pod nie polityków kończą się ich kompromitacją i szybką ucieczką z miejsca spontanicznych protestów, czego doświadczył Janusz Palikot.

Dzisiaj polscy prawicowi delegaci do Parlamentu Europejskiego z rozbrajającą szczerością wyznają, iż nie wiedzieli, za czym głosują, przyjmując umowę ACTA. Europosłowie SLD - jako jedyni z Polski, wiedzieli i głosowali przeciwko. Lewica od początku dostrzegła w tym porozumieniu zagrożenie w postaci możliwości ograniczenia swobód obywatelskich.

Pacjenci, lekarze, aptekarze, służby mundurowe, internauci - jak na końcówkę starego i pierwszy miesiąc nowego roku to trochę za dużo. Gdzieś zagubiono ów instynkt, pozwalający unikać decyzji, które nie spodobają się Polakom. Zakładano, że pierwsze spięcie i konfrontacja z opinią publiczną nastąpi wiosną, przy kwestii przedłużenia wieku emerytalnego. Nikt nie spodziewał się tak gorącego stycznia…

Jest jednak coś, co ma poparcie Polaków - nasza zdecydowana postawa w batalii o traktowanie nas jako równorzędnego partnera w UE. Na szczycie w Brukseli 25 państw Unii, wśród nich Polska, zdecydowało się podpisać nową umowę fiskalną narzucającą większą dyscyplinę finansową. Do Wielkiej Brytanii, która już w grudniu poinformowała, że nie wdroży postanowień umowy, dołączyły Czechy. Praga tłumaczy, że decyzje podejmie w późniejszym terminie. Po wielu godzinach obrad ustalono, że liderzy europejscy będą spotykać się w trzech różnych gronach, w zależności od tematyki i wagi problemów. - To nie znaczy, że jest kilka prędkości w UE, ale są różne poziomy integracji - stwierdził elegancko prezydent Francji.

Co to oznacza dla naszego kraju? Nie zostaliśmy na peronie (tak, jak Wielka Brytania i Czechy); jedziemy w pociągu, chociaż w drugiej klasie. Ten pociąg jedzie w dobrą stronę ściślejszej integracji gospodarczej, a w konsekwencji także integracji politycznej. Drzwi do pierwszej klasy są dla Polski otwarte, ale nie za darmo. Aby przesiąść się do lepszego wagonu, trzeba kupić bilet w walucie euro. Kiedy to nastąpi? Nie wiadomo. Premier Tusk i minister finansów zdementowali właśnie wiadomość podaną przez nowego szefa PE Martina Schulza, że Polska zamierza wejść do strefy wspólnej waluty w 2015 r.

Droga do euro ma w Polsce długą historię. W styczniu 2006 r. w Senacie ówczesna wicepremier i minister finansów w rządzie PiS Zyta Gilowska oświadczyła: "Bez strefy euro jesteśmy bezbronni wobec wahań kursów i wobec intensywnych działań kapitałów spekulacyjnych. Musimy zrobić wszystko, aby przygotować Polskę do przystąpienia do strefy euro". Dziś były szef Gilowskiej Jarosław Kaczyński wybrzydza i odcina się od tej oceny. Niepotrzebnie, panie premierze.