Leszek Miller: Stan ciężki i na dodatek stabilny

2015-03-18 3:00

Trzeba zadać pytanie, czy ciągle żyjemy w jakimś państwie, czy może już na "kamieni kupie"? Przeżywamy właśnie kolejną erupcję wulkanu o nazwie Sowa i Przyjaciele. W tych dniach media znów popisały się "dojściami" do śledztwa w sprawie tzw. taśm prawdy. Tym razem nie publikują stenogramów nagranych rozmów, ale zeznania kelnerów. Zeznawałem wiele razy ciągany po prokuraturach przez przeciwników politycznych, a za czasów generalnego prokuratora Zbigniewa Ziobry w szczególności, więc wiem, jak to się odbywa: prokurator zadaje pytania, notuje odpowiedzi, potem przesłuchiwany do swoich wypowiedzi może wnieść poprawki.

Akta lądują w szafie, którą prokurator zamyka, zamyka też swój pokój i po pracy idzie do domu. Wtedy prokuratury strzegą strażnicy. Jakim cudem więc akta przybierają formę płynną i wyciekają do gazet? Czytam: "Tygodnik Do Rzeczy" dotarł do akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej. Dokumenty te są również w posiadaniu innych redakcji". To żaden przeciek, to pęknięta rura! Z tzw. dziennikarstwem śledczym jest jak z transplantologią - skoro jest "biorca", musi być i "dawca". Za każdym "przeciekiem" musi stać mający dostęp do dokumentów urzędnik lub funkcjonariusz państwowy, który realizuje w ten sposób jakiś polityczny, biznesowy lub zgoła prywatny interes. Dziennikarz, który po publikacji chodzi w glorii, jest jedynie jego narzędziem. Jego intencje są zawsze jasne - osobista sława i chwała zatrudniającej go redakcji, która - mimo że "niezależna" i "obiektywna" bierze aktywny udział w grze środowiska politycznego, z którym jest związana. Intencje urzędnika państwowego lub funkcjonariusza stają się jasne, dopiero gdy się go demaskuje. Zdemaskować zaś można go tylko, dysponując strukturami oddanymi wyłącznie Państwu, a nie jakiemuś innemu "państwu". Nie znam niestety przypadku, by to miało miejsce. "Afera Olina", "Rywina", Blidy, Jaruckiej i każda inna mają swoje ciemne, nigdy niewyjaśnione strony. W "aferze Olina" nie wiemy, w jakiej intencji i w czyim interesie generałowie bezpieki kłamali, bo jak powiedział prezydent Wałęsa "Oleksy był gadułą, ale nie szpiegiem". Choć z grubsza wiemy, kto, to też nie wiemy, w czyim interesie rozkręcił "aferę Rywina" i jakich rozmiarów był ten interes. Nie inaczej jest w sprawie nagrań restauracyjnych. Żywiąc się przeciekami miłych swojemu sercu tygodników i gazet, politycy prawicy grzmią, że rządzący Polską nie mają legitymacji do uczestniczenia w życiu publicznym, zaś prasa prorządowa - że co prawda prominenci trochę klną, ale z punktu widzenia prawa nic tam nie ma. A w sumie - nic takiego się nie stało. Otóż stało się, i fakt, że to wiemy, jest niezaprzeczalną, choć uboczną zasługą "dziennikarstwa śledczego" - stosunki wewnątrz władzy, procedury chroniące tajemnice państwowe, moralność urzędnicza, a także urzędnicza lojalność wobec państwa są, jak mówią ratownicy medyczni, w stanie ciężkim i na dodatek stabilnym.

Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Zobacz: Kamil Durczok jeszcze wróci do mediów? "Może być cennym nabytkiem"