Leszek Miller: Prosiaczek i Puchatek

2013-01-30 3:00

Mój Gowin nazywał się Borowski. Radzę więc premierowi: dość złudzeń. Tych pięćdziesięciu posłów przekroczyło swój Rubikon, już wiedzą, że można to zrobić. I nie czują się z tym źle, przeciwnie - są z siebie dumni , wybili się z tłumu. Co z tego wyniknie? Nic i bardzo dużo jednocześnie.

Nic, bo ideą, która spaja PO, jest bycie przy władzy. Do końca kadencji Sejmu jeszcze trzy lata, a nie ma takiego posła, który dobrowolnie chciałby skrócić swoją parlamentarną karierę. Nie inaczej rozumie swój interes minister sprawiedliwości i jego frakcja twardogłowych. Przedterminowe wybory nie są na rękę również premierowi, lecz jego sytuacja jest najtrudniejsza - musi jakoś z tego wybrnąć. To nie jest łatwe, ale Donald Tusk jest bogatszy o moje doświadczenie. W moim gabinecie, jednocześnie w rządzie i w opozycji chciał być PSL. Pisz, maluj, jak dziś grupa Gowina. Wyprosiłem ich, ale zapłaciłem słoną cenę - straciłem sejmową większość. Przed każdym głosowaniem trzeba było iść z opozycją na różne kompromisy. To bardzo osłabia rząd i premiera osobiście. Gdy zaś przywódca słabnie, partnerzy wybiegają myślami w przyszłość - czy warto z nim trzymać? Zrazu zachowują pozory, bo przecież, choć przywódca jest osłabiony, to nie obezwładniony. Ale cudów nie ma, koniec zbliża się nieuchronnie. Choć więc premier powinien Gowina zdymisjonować, to tego nie zrobi. PO będzie kruszeć od środka i to raczej Gowin, gdy uzna, że już czas, ogłosi, że to on znalazł kamień filozoficzny. Tusk zaś zostanie sam. Liberałowie nie darują mu odejścia od obietnicy 3X15, ograniczenia wszechwładzy funduszy ubezpieczeniowych, publika nie daruje mu radarów, drożyzny oraz Arłukowicza, inteligencja zaś tego, że w sprawie związków partnerskich znaczna część PO zawiązała sojusz z posłanką Pietrewicz, reliktem głębokiej przeszłości, bo dziś nawet na bazarach ludzie posługują się układnym językiem i grzecznością. Prominentni przedstawiciele PO, wypowiadając się o rokoszu we własnych szeregach, z trudem kryją niechęć do Gowina, ale z uporem starają się pomniejszyć znaczenie tego, co się stało. Im bardziej pomniejszają, tym bardziej powiększają… W podobnej sytuacji znaleźli się posłowie RP. Najpierw, strojąc się w szaty Katona, Palikot ogłosił, że w żaden sposób zasady, które wyznaje jego partia, nie dadzą się pogodzić z premią, którą pani wicemarszałek Nowicka przyjęła z rąk pani marszałek Kopacz. Wystraszył się jednak własnej pryncypialności, gdy tylko dotarło do RP, że feministki nie puszczą tego płazem. Feministki to ważny elektorat, zwłaszcza dla partii, której notowania są coraz bardziej niepewne, a która feministkom obiecywała złote góry. Gdy więc zorientował się, że Nowicka może mu wyjść bokiem, fiknął kozła i ogłosił, że mimo, iż ją z funkcji wicemarszałka wygonił, to gwarantuje jej pierwsze miejsce na jednej z list wyborczych do PE. Czyli za 40 tys. rocznie ją wyrzucił, aby następnie zaproponować jej te same 40 tys., tyle że miesięcznie. Zarzeka się oczywiście, że tych dwóch spraw nie należy łączyć, bo one nie mają ze sobą nic wspólnego… Jasne. "Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było…" .