Prezes PiS przekroczył kolejną granicę śmieszności. Mam nadzieję, że ci, którzy przyszli na demonstrację wiedzeni autentycznymi, coraz większymi problemami, zagrożeni utratą pracy lub już bezrobotni, rzeczywiście obudzą się i zorientują wreszcie, że dla Kaczyńskiego nie są głównym obiektem zatroskania. Tak naprawdę są "mięsem armatnim" w nie swojej wojnie. Kaczyński zwabił ich do Warszawy pod hasłami socjalnymi, ale przede wszystkim w obronie telewizji Tadeusza Rydzyka, gdyż bez tego obrotnego księdza nie ma co marzyć o wyniku wyborczym gwarantującym pozostanie za sterami partii. To więc Rydzyk był największym beneficjentem tej demonstracji. Jego telewizja, która nie dostała koncesji, bo nie spełniała takich samych dla wszystkich warunków, zyskała silnego sojusznika. Wymuszać złamanie prawa i postawienie na swoim pomaga mu PiS. W zamian za publiczne poparcie Kaczyński oddał partię Rydzykowi w czasowe użytkowanie. Kaczyński nie jest bowiem w stanie bez księdza osiągnąć politycznego sukcesu, musi podeprzeć się amboną. Coś za coś.
Niestety, w tym towarzystwie znalazł się także szef Solidarności Duda. Mimo zapewnień o apolityczności związku wszedł w buty poprzednika - Janusza Śniadka - i ogłosił, że pomoże i PiS, i Rydzykowi. W praktyce Solidarność uchwyciła się tej samej co PiS sutanny.
Dwa dni później do pobudki wzywał też prof. Piotr Gliński, zapowiadany tajemniczy "premier pozaparlamentarny". Jest nadzieja, że PiS w nowej kadencji też będzie "pozaparlamentarny". Jak na razie pan profesor operował zwrotem "mój rząd" i wygłosił coś na kształt exposé To doprawdy przedziwna PiS-owska choroba - branie wyobrażeń za rzeczywistość. Ona zresztą się pogłębia, bo obserwujemy etap wykuwania tożsamości - jest się albo z PiS, albo przeciw niemu. Jeśli ktoś nie podziela zdania Kaczyńskiego i jego ludzi, jest traktowany jak wyrzutek. Kto nie wierzy w mgłę i wybuch, jest skumanym z Putinem zdrajcą narodu polskiego; kto nie uważa Lecha Kaczyńskiego za najwybitniejszego Polaka - nie czuje po polsku; kogo nie biorą międlone dzień w dzień "hańby", "zdrady" i "niebywałe skandale" - jest "lemingiem" Na tym tle prof. Gliński, który mówił o łączeniu i wspólnej pracy wszystkich dla dobra Polski, z Jarosławem Kaczyńskim za kulisami, nie wypadł przekonująco. Nigdy zresztą nie zrozumiem, dlaczego szanowany uczony dał się tak ośmieszyć i czym naraził się Jarosławowi Kaczyńskiemu, że wystawia go na urągowisko. W imię czego? Władzy? Nie uzyska przecież niezbędnej do objęcia urzędu większości, nie mówiąc już o tym, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak "premier pozaparlamentarny". W systemie demokratycznym każdy rząd musi mieć za sobą większość parlamentarną, czyli musi działać w jednoznacznym związku z siłami politycznymi, które wygrały wybory i mają społeczny mandat do rządzenia. Prof. Gliński z góry jest więc narażony na afronty, żarty, na niepoważne traktowanie. "Obudźmy marzenia" - apelował, sprawiając wrażenie jelenia marzącego na jawie.