Dla Baracka Obamy i jego administracji jest jasne, że mordercą jest prezydent Syrii Assad i jego armia. Jednak ta interpretacja wydarzeń jest podważana. USA mają więc coraz większy kłopot - nie mogą być głusi na opinię społeczną, nie mogą także ignorować wstrzemięźliwej postawy najbliższych i najważniejszych sojuszników Waszyngtonu. 63 proc. Amerykanów nie chce nowej amerykańskiej wojny. Sojuszników zaś amerykańskie dowody syryjskiej zbrodni rządowej nie przekonują. Coraz częściej pojawiają się opinie przeciwne. Na przykład członkini Komisji do spraw Praw Człowieka ONZ Carla Del Ponte, powołując się na raport oenzetowskich śledczych, twierdzi, że sarin mógł być stosowany przez syryjską opozycję i rebeliantów. A to jest zbieranina typów spod ciemnej gwiazdy - islamiści, terroryści z Al-Kaidy, kaukascy fanatycy. Walczą z władzami w Damaszku, między sobą horror. Dochodzi do aktów nieprawdopodobnego zdziczenia - jak to, gdy jakiś barbarzyńca zjadał serce wyrwane zabitemu przeciwnikowi. Ostatnio świat zaszokowała egzekucja wziętych do niewoli żołnierzy armii syryjskiej. Tej zbrodni wojennej dokonano przed kamerą, strzałem w tył głowy.
Gdyby więc doszło do bombardowania celów w Syrii, to komu właściwie nasz świat przyszedłby z pomocą? Trzeba sobie zadać to pytanie, zwłaszcza w obliczu doświadczeń "arabskiej wiosny".
NATO i USA skutecznie wspomogły przeciwników Kaddafiego, a Libia nadal spływa krwią w bratobójczych rzeziach plemiennych. W bardzo "prozachodniej" Tunezji wpływy fundamentalnego islamu na życie społeczne są coraz wyraźniejsze, a opozycję, jak Mohameda Brahmiego, szefa małej partii Ruch Ludowy, załatwia się jednym strzałem.
W Egipcie "arabska wiosna" oznaczała raj na ziemi obiecywany przez Bractwo Muzułmańskie. Po roku rządów Bractwa z państwa umiarkowanie islamskiego Egipt stał się państwem, w którym religia miała być głównym źródłem prawa. Chrześcijanie i Żydzi jeszcze mają prawo do wyznawania swojej religii, ale nic więcej. W nowej konstytucji pojawiły się zapisy zapowiadające pozbawienie kobiet prawa do pracy, nauki i działalności publicznej. Armia przerwała ten groźny dla praw człowieka projekt.
"Arabska wiosna" zamiast utorować drogę ku demokracji, otworzyła wrota do władzy fanatykom wspieranym przez islamskich despotów z Zatoki Perskiej. Teraz próbują zalać Syrię.
Prezydent Obama ma więc nie lada kłopot. Czy jego tomahawki są na tyle precyzyjne, żeby odnaleźć właściwą drogę i wybuchnąć w słusznej sprawie? W ostatnich dniach pojawiło się jednak światełko w tunelu. Rosja zaproponowała objęcie syryjskiego arsenału chemicznego międzynarodową kontrolą i zniszczenie go. Pod jej wpływem Syria gotowa jest na takie rozwiązanie. Prezydent Putin rzucił więc "swoim amerykańskim przyjaciołom" koło ratunkowe i być może USA wyjdą z tej awantury z twarzą. Jednak swoją cenę zapłaciły. Nie są już mocarstwem, które swoją wolę może czynić międzynarodową normą. O czym Putin boleśnie przypomniał.