Leszek Miller

i

Autor: Artur Hojny

Leszek Miller: Panią zatrudnię od zaraz…

2012-02-15 3:00

Media informują, iż SLD zbiera podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy emerytalnej. To nieprawda. Chcemy referendum, w którym Polacy odpowiedzą na pytanie, czy chcą pracować dłużej bez gwarancji, że dzięki temu otrzymają godziwą emeryturę. Nie jest bowiem ona zasiłkiem, tylko odroczoną w czasie płacą za ciężką pracę.

Premier nie mówi Polakom, jak zamierza zreformować system emerytalny - jak mantrę powtarza tylko, że trzeba pracować dłużej, bo inaczej nic za kilka lat nie dostaniemy. Nic nie wspomina o tym, iż wysokość przyszłej emerytury jest uzależniona od wysokości płacy, jaką otrzymujemy, a ta z wielu powodów (m.in. dlatego, że umowy o pracę wypierane są masowo przez "nowoczesne" kontrakty cywilnoprawne, umowy o dzieło i wszelkie triki, które mają obniżyć koszty pracy) odbiega od średniej unijnej.

Słuchając premiera, odnosimy początkowo wrażenie, iż przedłużenie wieku emerytalnego jest konieczne, byśmy tę pracę mieli. Ale zaraz przychodzi opamiętanie - przecież pracy nie ma dla młodych i starszych, a już dla tych po pięćdziesiątce - ze świecą szukać.

Do końca marca mają potrwać konsultacje premiera - bo trudno mówić o konsultacjach rządu, którego członkowie siedzą jak myszy pod miotłą, a nazwiska odpowiedzialnego za resort ministra pracy i polityki społecznej nie zna 99 proc. Polaków (nie mówiąc o jego wizerunku, który chyba jest chronioną tajemnicą państwową). Na razie premier spotkał się z paniami, które nie muszą się martwić o swoją emeryturę i one są za. Jeśli dalej będzie planował spotkania z tymi, którzy z całego serca go popierają, można z góry przewidzieć, iż konsultacje zakończą się pełnym sukcesem i premier ogłosi, że cały naród popiera pomysł wydłużenia wieku emerytalnego. Pomysł, który nie jest reformą.

Ale wkrótce potem Sejm będzie miał pewien problem. Wpłynie doń nie tylko ponad 500 tys. podpisów, zebranych przed SLD, ale także setki tysięcy innych, zbieranych m.in. przez Solidarność. I wtedy posłowie rządzącej koalicji staną przed dylematem - odrzucić w uchwale obywatelski wniosek o referendum czy też pozwolić swoim wyborcom skorzystać z prawa, które im gwarantuje konstytucja. Z prawa do ogólnokrajowego referendum. Co wtedy przeważy - troska o miejsca na listach w przyszłych wyborach czy poczucie odpowiedzialności przed wyborcami? Czy znowu - tak jak w przypadku ustawy refundacyjnej czy umowy ACTA - rządzący uznają, że to ich sprawa, a nie społeczeństwa?

"Panią po sześćdziesiątce zatrudnię od zaraz…". Konia z rzędem temu, kto znajdzie po przedłużeniu wieku emerytalnego takie ogłoszenie. Już teraz wiele pięćdziesięciolatek, które do emerytury mają jeszcze dziesięć lat, nie może znaleźć pracy.

Paniom, które ochoczo popierały pomysł premiera, by pracować jak najdłużej, raczej nie będzie się chciało jechać służbowymi samochodami do urn referendalnych. Ale taka kobieta, jak ta z baru mlecznego, która wykrzyczała do kamery: "Mam podawać zupę w wieku 67 lat?!", z pewnością pójdzie, choć może ma żylaki i puchną jej nogi. I być może dlatego rząd tak się boi tego referendum, bo wie, że takich kobiet jest w Polsce większość?