Równie prosta wydaje się odpowiedź na pytanie, dlaczego nie powstanie w Polsce tzw. rząd fachowców.
Zanim odpowiem, muszę przyjąć założenie, iż obecny panujący nam miłościwe rząd nie jest gremium składającym się z fachowców. Tu zapewne kilku czcigodnych jego uczestników głęboko się oburzy. Fachowości w dziedzinach, którymi zawiadują, odmówić im nie można, choć inna sprawa jak to się przekłada na efekty ich działań. Mieliśmy w historii polskich rządów po 1989 r. przykłady polityków, którzy dostawali resorty z partyjnej rekomendacji i żmudnie uczyli się, jak funkcjonują, czasami do końca kariery nie pojmując, czym tak naprawdę kierowali. Małe piwo, gdy kompromitowali się chęcią spotkania z nieżyjącym pisarzem, wzbudzając szyderczy śmiech. Gorzej, gdy ich niefachowe decyzje miały wpływ na życie Polaków.
Zatem czy minister musi być bezpartyjnym fachowcem, czy politykiem, który orientuje się w dziedzinie podległej swojemu resortowi? Który stara się przy pomocy merytorycznie lepiej przygotowanych zastępców i urzędników realizować program partii czy koalicji rządzącej? Ideałem byłoby, gdyby kandydat na ministra był fachowcem, ale także politykiem z silnym wsparciem partii. Jednak w życiu rzadko trafiają się idealne rozwiązania. Można sobie wyobrazić dążenie do takiego wzorca w sytuacji, kiedy rządzi jedna, no, góra dwie, ale zbliżone partie. Ostatni pomysł Janusza Palikota, ochoczo podchwycony przez media (rząd bezpartyjnych fachowców, powołany przez całą parlamentarną opozycję), mieści się jednak w surrealistycznej poetyce "Zielonej Gęsi". Skłania też do odpowiedzi na pytanie, dlaczego taki rząd powstać nie może, cytowaną już frazą: "widać z woli nieba prawdopodobnie nie może".
Jak wyobrazić sobie siedzących przy jednym stole Ziobrę, Millera, Palikota i Kaczyńskiego, tworzących wspólny program i powierzających funkcje premiera i ministrów bezpartyjnym fachowcom spoza swoich partii? Ta wizja nie zrodziłaby się nawet w wyobraźni komunikatywnego młodzieńca Alojzego Gżegżółki, któremu śniły się różowe słonie.
Kiedyś w sezonach ogórkowych ciężar wymyślania sensacyjnych wiadomości spoczywał wyłącznie na mediach. Teraz w dużej mierze czynione jest to także przez polityków. Siedząc wygodnie przed klawiaturą można spokojnie rozstawiać pionki na szachownicy i pisać o różnych cieniach zakradających się do gabinetów przewodniczących i prezesów, i zabiegających u nich np. o europarlamentarną karierę. A podpuścić, cytując często anonimowe opinie osób zbliżonych do jest bardzo łatwo. W sezonie ogórkowym nawet najmniej zdolny ogórek chciałby wyśpiewać coś, co trafi na czołówki mediów. A nawiasem mówiąc, czy to nie jest zabawne, że ateista układa pobożne życzenia?