Leszek Miller: Od Sasa do Lasa

2012-12-19 3:00

Stało się, co stać się musiało - minister Sikorski koncertowo poległ w Moskwie. Na własne życzenie. Przed wyjazdem bowiem z dużym medialnym szumem poprosił szefową unijnej dyplomacji o pomoc w odzyskaniu wraku tupolewa. Jak uczniak poszedł do pani na skargę: "Pse pani, a Wołodia nie chce mi oddać samolociku...". Tym samym Radosław Sikorski uczynił tę sprawę pierwszoplanową w rozmowie ze swoim rosyjskim partnerem. Nie handel, nie gospodarka, nie jakieś wspólne inicjatywy, tylko roztrzaskany Tu-154M.

Catherine Ashton odpowiedziała ustami swojej rzeczniczki, że przyjęła sugestię ministra Sikorskiego do wiadomości, co w języku dyplomatycznym oznacza, że chyba pan, panie Sikorski, na głowę upadł?! My mamy o wiele poważniejsze interesy z Rosją niż nadający się wyłącznie na złom samolot. Podobnie jak Catherine Ashton zachował się… premier Tusk. - Powiem szczerze: tu minister Sikorski się wyspecjalizował w tych rozmowach, tak że każdy ma swoje zadania - oświadczył dziennikarzom, gdy pytali, co on na to. Czy to znaczy, że minister wystąpił z tą inicjatywą samodzielnie? Urwał się z choinki? Czy minister spraw zagranicznych nie powinien uzgadniać wszelkich swoich inicjatyw, a zwłaszcza tego typu, z prezesem Rady Ministrów?

Jeśli tak nie jest, to znaczy, że w tym rządzie każdy może wszystko. Na przykład ministra Mucha może wystąpić z inicjatywą letniej olimpiady w Warszawie, minister Budzanowski może ogłosić promocję na akcje KGHM, a minister Siemoniak - wypowiedzieć wojnę Rosji, Niemcom i Skandynawii za to, że zgodziły się na Gazociąg Północny, który - jak twierdzą politycy PiS - pozbawił Polskę nie tyle opłat tranzytowych, ile wręcz suwerenności.

Sikorski więc na własne życzenie musiał wysłuchać cierpkiej uwagi swojego vis-a-vis, ministra Ławrowa, że w sprawie tupolewa nie pomoże interwencja Unii Europejskiej ani nawet USA, bo wrak jest w dyspozycji rosyjskiej prokuratury i zostanie oddany natychmiast, jak tylko zakończy ona swoje śledztwo. Ten malowniczy, choć nieszczęsny wyskok ministra spraw zagranicznych to niejedyny przykład, że w rządzie premiera Tuska nie wie lewica, co czyni prawica.

Innym ważnym tematem były w tych dniach pieniądze, a dokładnie plany jeszcze silniejszej integracji krajów strefy euro. Polska, jak wiadomo, przespała okazję, którą stworzyła prawicy lewica, i nie przystąpiła do euro, kiedy sytuacja ekonomiczna i nastroje społeczne w tej sprawie były sprzyjające. Ale nawet w tej tak strategicznie ważnej dla Polski kwestii w rządzie kotłuje się od sprzecznych informacji. Premier Tusk jeszcze na szczycie w Brukseli mówił, że Polska powinna być w sercu integrującej się Europy, a nie na peryferiach. Dodawał, że już teraz należy uzgodnić plan działań, które za parę lat miałyby doprowadzić Polskę do strefy euro, bo "jeśli nie zdecydujemy w ciągu najbliższych miesięcy o kierunku działań, to może nam to odpłynąć". Słusznie, tyle że trzy dni wcześniej z Ministerstwa Finansów wyszedł komunikat o czymś zupełnie odwrotnym. Poinformowano, że wstrzymano prace nad narodowym planem wprowadzenia euro do czasu, aż ustabilizuje się sytuacja w tej strefie. Mętnie się przy tym tłumaczyli i złe wrażenie zostało. Co odnotowuję z przykrością, bo przecież rząd popełnia gafy na konto nas wszystkich.