Leszek Miller. Noce generała

2011-12-14 3:00

Pierwsza noc od wielu lat, kiedy zza okien nie docierały nienawistne okrzyki. Nie dlatego, że uciekł - opluwany, obrażany, obdarzany mianem "zbrodniarza". Nigdy nie stchórzył, bo był żołnierzem, choć dla opętanych nienawiścią przeciwników - zdrajcą. "Mój mąż umiera" - powiedziała Barbara Jaruzelska kilka dni temu i dobrze, że generał znalazł się w szpitalu.

Wyobrażam sobie, jak każdej grudniowej nocy trzynastego dnia owego miesiąca siedział w swoim skromnym gabinecie, wyprostowany i słuchał tych okrzyków, po raz nie wiadomo który rozważając w swym sumieniu decyzję, którą podjął wiele lat temu. Zaważyła ona na życiu wielu Polaków, spowodowała wiele nieszczęść, ale także zablokowała radzieckie dywizje szykujące się zmiażdżenia polskiego zrywu. Interwencja Układu Warszawskiego kosztowałaby życie 200 tysięcy Polaków - oceniła CIA w odtajnionych niedawno materiałach. Wiadomość z Langley oznacza, że wprowadzając stan wojenny, generał Jaruzelski ocalił tyle istnień ludzkich, ale zaślepieni "uczeni" z IPN oraz prawicowi politycy i żurnaliści uważają inaczej.

Pacyfikacja Polski była przygotowana w najdrobniejszych szczegółach łącznie z internowaniem Jaruzelskiego. Aresztowania generała miał dokonać inny generał, Władisław Aczałow, który na początku lat osiemdziesiątych dowodził siódmą gwardyjską dywizją powietrznodesantową. To ona miała desantować się na Warszawę, zajmując główne gmachy partyjne i rządowe. Aczałow wspomina, że wraz ze współpracownikami przygotowali dwa warianty desantu z powietrza. Jeden przewidywał lądowanie na Okęciu i Bemowie samolotów z żołnierzami, drugi - zrzut spadochronowy. - Z Okęciem wszystko jasne - mówi Aczałow. - Drugi obiekt to było kiedyś stare lotnisko. Pewnego dnia przychodzi do mnie pułkownik i mówi: "Towarzyszu generale, tam nie ma żadnego lotniska". Aczałow przekonał się o tym na własne oczy w lutym 1981, kiedy przygotowując się do akcji w ramach potajemnego rekonesansu w Warszawie, pojechał na Bemowo.

Wojciech Jaruzelski kilka dni temu ponownie zwrócił się do Polaków. Przeprosił w swym oświadczeniu tych wszystkich, którym stan wojenny przyniósł krzywdę, cierpienia i niesprawiedliwość. Pisze w nim, że w jego życiu było wiele niezwykle trudnych momentów; ten jednak był szczególnie dramatyczny, poprzedzony miesiącami, tygodniami i dniami piętrzących się gwałtownie zagrożeń wewnętrznych i zewnętrznych oraz udręką codziennego bytu polskich rodzin. I dodaje: "Gdybym miał dziś decydować, uczyniłbym tak samo". Ta pewność generała w obliczu ciężkiej choroby jest dobitnym dowodem na to, iż trzydzieści lat temu podejmował decyzję głęboko przekonany, iż wybiera "mniejsze" zło. Nie jest w tym odosobniony.

Według ostatnich badań 51 proc. społeczeństwa uważa, że decyzja o stanie wojennym była słuszna, a 57 proc., że uchroniła Polskę przed obcą interwencją. Po zapoznaniu się z tymi wynikami liczni historycy IPN, publicyści i cały PiS powinni co najmniej zjeść własne kapelusze. Społeczeństwo pamięta, że po pięciu latach od 13 grudnia w Polsce nie było już więźniów politycznych, a mordercy księdza Popiełuszki zostali osądzeni i ukarani. Rządy generała skończyły się obradami przy Okrągłym Stole i wejściem Polski na drogę sukcesu i demokracji. Przyjdzie jeszcze czas, że Polacy będą budować Jaruzelskiemu pomniki.