Leszek Miller

i

Autor: Piotr Kowalczyk

Leszek Miller: My i oni

2012-09-19 4:00

Polska nie musi być krajem stagnacji i zaprzepaszczanych szans. Może powrócić na szybką ścieżkę rozwoju, gdzie zawsze była, kiedy rządził Sojusz Lewicy Demokratycznej. Żeby nasz kraj się rozwijał, wzrost PKB musi wynosić co najmniej

5 proc. Rząd w opublikowanym projekcie budżetu proponuje nieco ponad 2 proc. Premier Tusk wywiesza białą flagę.

Także w kryzysie można prowadzić rozsądną politykę gospodarczo-społeczną. SLD już dwa razy udowodnił, że to potrafi. Prawica ani razu. Ani ta spod znaku Kongresu Liberałów, nazywanego przez publikę "kongresem aferałów", ani ta ubrana w szaty Hanny Suchockiej, ani ta z AWS, ani PiS-owska, ani też obecna z PO.

Zawsze trzeba kłaść nacisk na rozwój. Gdy przejęliśmy kraj po Jerzym Buzku i Marianie Krzaklewskim, z zerowym wzrostem gospodarczym, ogłosiliśmy program 1-3-5: jednoprocentowy wzrost w pierwszym roku rządzenia, trzyprocentowy w drugim i pięcioprocentowy w trzecim. I tak się stało. Efekt obecnych rządów prawicy jest odwrotny: 5-3-2. I tylko patrzeć, jak znów będzie zero. Dlatego gdy słyszymy polityków PO i PSL, którzy nasze propozycje próbują zbagatelizować, nazywają anachronicznymi, nierealnymi, jesteśmy spokojni. My nie musimy używać epitetów. Za nami stoją fakty, za nimi morze ludzkiego nieszczęścia.

Dane MEN wskazują, że w 2011 r. blisko połowa trzylatków nie korzystała z przedszkola. To efekt ubożenia społeczeństwa. Rodziców po prostu na przedszkole nie stać, państwo zaś do tego obowiązku poczuwa się słabo lub wcale. Jak podają autorzy raportu OECD "Education at a Glance 2012", w Wielkiej Brytanii, Belgii czy we Francji do przedszkoli chodzi ponad 90 proc. maluchów. Naszego Amberpaństwa nie stać zaś na utrzymanie w należytej kondycji Centrum Zdrowia Dziecka i specjalistycznych szpitali dziecięcych.

W 2011 r. liczba osób dotkniętych skrajnym zubożeniem zwiększyła się o prawie 400 tys. Ich wydatki były mniejsze od minimum egzystencji obliczanego przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. W ubiegłym roku takie miesięczne minimum dla jednoosobowego gospodarstwa domowego wynosiło 495 zł, a dla czteroosobowego (dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci do 14 lat) - 1336 zł. Ubóstwem najbardziej zagrożone są gospodarstwa domowe osób tracących pracę.

Żeby rozkręcić gospodarkę, trzeba m.in. odmrozić 7 mld zł leżących bezczynie na kontach - o ironio - Funduszu Pracy. Postulujemy wprowadzenie podatku od transakcji walutowych na giełdzie. Tylko 0,5 proc. od tych sum to wpływ do budżetu ok. 34 mld zł. Postulujemy także przywrócenie trzeciego, 40-procentowego progu podatkowego dla najbogatszych. Już płaczą, już straszą, że za wszystko i tak zapłacą konsumenci. Nagle o konsumentów martwią się ci, którzy podwyższyli podatek VAT i jeszcze planują jego podwyższenie. Wzrost VAT to brutalny atak na najmniej zarabiających, bo np. 25 proc. od towarów i usług dla kogoś, kto zarabia 1000 zł, to 250 zł oddane ministrowi Rostowskiemu. Dla kogoś, kto jak minister Grad zarabia 100 tys. zł, to 25 tys. zł. Jednemu zostaje jednak zaledwie 750 zł, drugiemu aż 75 tys. Oto dlaczego ich sprawiedliwość dla SLD jest nie do przyjęcia.