Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński promieniał radością i humorem. Z satysfakcją złożył podpis na przygotowanych dokumentach i serdecznie podziękował Jarosławowi Kaczyńskiemu, Beacie Szydło i Mateuszowi Morawieckiemu za decyzję o wydatkowaniu z budżetu pieniędzy na dokonanie transakcji. - Nam, ludziom kultury, pozostało tylko domknąć szczegóły - powiedział skromnie.
Po otrzymaniu środków Fundacja Czartoryskich została jedną z najbogatszych instytucji kultury w kraju. I szybko zmieniła statut. Rychło po tym do krakowskiego sądu rejestrowego wpłynął wniosek o jej likwidację z powodu braku funduszy na dalszą działalność. Zaraz, zaraz - ktoś powie. A co się stało z milionami od Glińskiego? Znalazły się, tyle że nie w Polsce, a w Liechtensteinie na koncie nowo powstałej fundacji Le Jour Viendra.
Jakby mało było tego skandalu, odezwała się córka księcia Tamara Czartoryska. Księżniczka twierdzi, że przelanie do raju podatkowego środków z transakcji zawartej między jej ojcem a ministrem Glińskim było z góry zaplanowane. W rozesłanym do mediów komunikacie oświadcza, że wielokrotnie podkreślała w pisemnej korespondencji z władzami fundacji, że takie działanie jest "niemoralne i potencjalnie łamiące prawo głównie z powodu zagrożenia unikaniem podatków i ryzykiem prania pieniędzy". Dziedziczka pisze dalej, że jej ojciec po dokonaniu transakcji głośno oświadczył: "Nienawidzę Polski i Polaków i zrobiłem już wystarczająco dużo dla tego narodu. Jego żona odparła wtedy: Polakom nie można ufać i teraz będziemy żyć jak miliarderzy".
Tamara Czartoryska zapowiada, że jest gotowa zeznawać w tej sprawie. Oświadcza, że najwyższy czas, aby udzielić niezbędnych wyjaśnień oraz umożliwić sądom i organom dochodzeniowym działanie mające na celu doprowadzenie do zwrotu pieniędzy do Fundacji Czartoryskich. "To niezbędne do realizacji celów, do których jako rodzina jesteśmy zobowiązani" - podsumowuje.
Księżniczka Czartoryska jest gotowa stawić się w prokuraturze i w sądzie. A minister Gliński?