Gdy powstał więc rząd SLD-PSL, stanęliśmy wobec gigantycznych wyzwań - byliśmy na ostatnim miejscu wśród dziesięciu państw ubiegających się o przyjęcie do UE. Zaczęły nawet pojawiać się sugestie, że być może Polska przystąpi do tego grona następnym razem. Zacisnęliśmy zęby, zakasaliśmy rękawy i po roku w Kopenhadze uzyskaliśmy najlepsze warunki przystąpienia do UE spośród pozostałych krajów aplikujących. Potem było już łatwiej - w kwietniu 2003 roku, w Atenach, podpisaliśmy traktat akcesyjny, w czerwcu mój rząd przeprowadził z powodzeniem ogólnopolskie referendum, w którym obywatele zaakceptowali ów traktat, a 1 maja 2004 nasze członkostwo w UE stało się faktem W tej długiej i momentami naprawdę dramatycznej podróży do lepszego świata wielką pomoc okazywali nam dwaj niemieccy socjaldemokraci: były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder i były komisarz Unii do spraw jej rozszerzenia Ginter Verheugen. Tych dwóch wybitnych Niemców starało się za wszelką cenę, by warunki akcesji były dla nas jak najkorzystniejsze.
Los zdarzył, że na polskiej drodze - teraz już członka Unii - znów staje niemiecki socjaldemokrata, przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz. Tym razem chodzi o unijny budżet na lata 2014-2020. Dla Polski jest on dobry czy wręcz bardzo dobry, ale niestety Parlament Europejski go zakwestionował, co oznacza, że batalia trwa. Dlatego podczas naszego niedawnego spotkania w Warszawie poświęciliśmy tej sprawie sporo miejsca. Martin jest dobrej myśli, uważa, że negocjacje zakończą się kompromisem - dobrym dla całej Unii i jej poszczególnych członków. Przy okazji Schulz podzielił również pogląd SLD w kwestii przystąpienia do strefy euro. Uważa, podobnie jak my, że jeżeli Polska nie znajdzie się w tej strefie, to niestety sama skaże się na członkostwo drugiej kategorii.
O czym jeszcze rozmawialiśmy? Na przykład o zbliżających się wyborach nowego szefa Komisji Europejskiej. O tę godność starać się będą dotychczasowy przewodniczący - Jose Manuel Barroso oraz kandydat europejskich liberałów, dobry znajomy Ruchu Palikota, Guy Verhofstadt. Zapewniłem Martina Schulza, że gdyby i on się ubiegał o to stanowisko, to może liczyć na pełne poparcie SLD i naszych członków we frakcji europejskich socjalistów. Żeby więc przyjaciel Polski został przewodniczącym Komisji Europejskiej, Sojusz musi zadbać o silną reprezentację w Parlamencie Europejskim, czego - co w tej sytuacji oczywiste - Martin nam życzył, bo, choć to go nie dziwi, dobrze wie, że nie na każde ugrupowanie obwołujące się lewicą może liczyć.
Nasza ponaddwugodzinna kolacja dobiegała końca. Żegnając się, powiedziałem, że dobrze byłoby, gdyby za rok, 1 maja, w 10. rocznicę wejścia Polski do Unii, on wraz z Gerhardem Schroederem i Ginterem Verheugenem byli naszymi gośćmi w Warszawie. Schulz zapalił się do tego pomysłu.