Dwa bliskie mi yorki - pogodna Lola oraz nieco nobliwy Terry od razu wyjaśniły mi, że psy nie żyją w norach i nigdy nie polują razem ze szczurami. Też coś - fuknęły urażone. Nie zadajemy się z osobnikami ze spiczastymi uszkami i długim ogonem. No i te nory, co to za pomysł - skrzywiły się z widocznym niesmakiem.
Być może jakiś sympatyczny czworonóg objaśnił co trzeba biskupowi, bo tym razem nie odwołał się on do szczurzej metafory, patrząc na młodzież kontestującą krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Jego myśl twórczo rozwinął inny hierarcha. - To oddech Lenina rodzi takie postawy - zdiagnozował Leszek Sławoj Głódź. Według niego to przywódca bolszewików sprowadza na manowce młodych Polaków domagających się rozdziału Kościoła od państwa i realizacji laickich postulatów.
Gdański biskup pewnie wie, że separacja ołtarza od tronu zaczęła się na długo przed Leninem, ale Włodzimierz Iljicz o wiele lepiej niż na przykład Thomas Jefferson nadaje się na symbol potwora dybiącego na dusze i zdobycze Kościoła. Niesłusznie. Trzeci z kolei prezydent Stanów Zjednoczonych nie bez powodu nosił miano przeciwnika religii, a nawet wyjącego ateisty. W jednym ze swoich listów napisał do przyjaciela, aby odrzucił lęki niewolniczych i służalczych przesądów, które słabsze umysły utrzymują na klęczkach. "Osadź rozum mocno na jego siedzisku i pod jego osąd oddawaj każdy fakt, każdą opinię" - pisał Jefferson. "Śmiało kwestionuj nawet istnienie Boga, albowiem, jeśli jakikolwiek Bóg istnieje, bardziej cenić sobie musi hołd rozumu niż ślepego lęku". To właśnie Jefferson użył pierwszy sformułowania o konieczności rozdziału Kościoła od państwa i to pod jego wpływem pierwsza poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych ustanowiła "mur separacji" między państwem a Kościołem.
Gdyby biskup Głódź nie chciał zaglądać za ocean, może rzucić okiem na Francję, a zwłaszcza na szefa jej rządu Justina Louisa Émile'a Combera, który przeprowadził w grudniu 1905 roku ustawę sankcjonującą rygorystyczny rozdział Kościoła od państwa. Wprawdzie Włodzimierz Lenin liczył już wtedy 35 wiosen, ale żadne źródła nie podają, że francuski parlament wykonał polecenie przyszłego wodza rewolucji październikowej. Było odwrotnie. To właśnie Lenin i jego towarzysze czerpali z sekularyzacyjnych doświadczeń "najstarszej córki Kościoła". Inna rzecz, że w tym dziele posunęli się za daleko.
Nie dziwi, że biskup Głódź z oburzeniem przygląda się ośmieszaniu krzyża przez młodzież, która jeszcze niedawno chodziła na lekcje religii. Dziś dla absolwentów tych nauk otoczenie krzyża jest okazją do towarzyskich spotkań, słownych utarczek, kpin i happeningu. Przekonali się, jak wielu ich jest i jaką mają siłę. Lenin nie zmuszał ich, aby przyszli demonstrować przeciwko krzyżowi. Do zamanifestowania własnych przekonań skłonili ich ci, którzy sakralny symbol umieścili w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Nikt nie atakuje krzyża w kościele, ale na ulicy, w przestrzeni profanum przeznaczonej do innych symboli łatwo o jego wyszydzenie. Tym bardziej że wokół krzyża powstała wspólnota, która ma ewidentny polityczny charakter. A polityka to spór i konflikt. Krzyż na Krakowskim Przedmieściu jest elementem tego sporu i narzędziem politycznej propagandy. Nie łączy, a dzieli. Ujawnia spór dotychczas często skrywany w imię pragnienia sztucznej jedności i budowy bezkonfliktowej wspólnoty. Niezamierzoną zasługą obrońców krzyża jest odmitologizowanie tego obrazu i sprowadzenie go do właściwych proporcji. Burza wywołana wokół krzyża przeminie, ale jak mawiał Pablo Neruda cisza po niej będzie już inna.