Nie miejsce tu na szczegółowe wgłębianie się w dobrze zresztą znane „argumenty” Ziobry, ale z grubsza chodzi o to, że żeby Polska odzyskała należne jej miejsce w gronie państw członkowskich Unii i żeby wreszcie dostała należne nam unijne miliardy, to cała tzw. reforma sądownictwa a la Ziobro powinna wylądować w koszu. Ziobro dostaje piany, gdy to słyszy. Swą wściekłość kieruje głównie w stronę Morawieckiego, bo jego zdaniem to on krok po kroku godził się na antypolski, „brukselsko-berliński dyktat”.
Im jednak bliżej wyborów, tym bardziej „potęga” ministra sprawiedliwości karleje. Choć jego partyjka zmieniła szyld, to nie zmieniła personelu, co jak wiemy skądinąd nigdy nie daje oczekiwanego efektu nowości. Potwierdza to ostatni sondaż – „obrońca” naszej suwerenności może liczyć na niecałe dwa procent poparcia. Polityczna waga Ziobry waha się między papierową a muszą. Mówiąc inaczej – ciągle zero.
Morawiecki doskonale rozumie, że sytuacja wroga z dnia na dzień się pogarsza. Ziobro - chce czy nie - musi negocjować z PiSem i walczyć o miejsca na listach wyborczych Zjednoczonej Prawicy, bo bez poselskiego immunitetu on i jego ludzie szybko staną się bohaterami pitawali sądowych. Pierwszy więc raz od czasu, kiedy jest premierem, Morawiecki nie powiedział, że „deszcz pada”, tylko się odwinął i to publicznie. Zapytany, co myśli o kolejnym ataku Ziobry dotyczącym polityki wobec UE odpalił: - Nie ma co marudzić, kwękać. Trzeba zabrać się do roboty. I dodał, że w dzieciństwie spędzając dużo czasu na wsi nauczył się od rolników, że „krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje”.
„Gdzie spółka, tam spórka”, chciałoby się powiedzieć … Tylko po co w takim razie pan premier zatrudnia krowę w swoim rządzie? Odpowiedź jest prosta: pan premier nie rządzi, jest jedynie wynajęty do pełnienia funkcji premiera, nic więcej. Rządzi pan Kaczyński. Trzymając się poetyki wiejskiej można powiedzieć, że pan premier jest pastuchem, który ma pilnować stada, ale o losie krów decyduje właściciel.
Całe to wybijanie się Ziobry na suwerenność sprowadza się więc do tego, że to Kaczyński ma jego los w swoich rękach. I albo: „baba z wozu, koniom lżej”, albo ciułając głos do głosu da Ziobrze „grzędę” licząc się z tym, że będzie gdakał: „wyżej siędę”. Pan prezes dobrze przecież wie, że i tak „kruk krukowi oka nie wykole”, a gdzie „dwóch się bije, tam trzeci korzysta”. Czyli on, bo to on trzyma lejce w garści.