Przeciwników Timmermansa łączy luźny stosunek do prawa. Jeśli prawo stoi na drodze ich zamierzeń i planów, to je łamią, obchodzą, bądź tworzą sobie powolne. Na przykład w Polsce istnieje instytucja służby cywilnej - korpus wykształconych, apolitycznych urzędników zatrudnianych w najważniejszych instytucjach państwa. Kwalifikowano ich do pracy w drodze konkursów. PiS wygrał wybory w październiku 2015, a już w grudniu uchwalił, że konkursy są niepotrzebne. W ten sposób, zgodnie „z prawem”, otworzył drogę do najważniejszych stanowisk wszystkim swoim „Misiewiczom”. Każdy z wymienionych, najzajadlejszych antagonistów Timmermansa ma swoje powody, by blokować jego kandydaturę, bo on rzekomo „dzieli” Europę, a nie łączy. Można powiedzieć, że ci, którzy ukradli Unii ład prawny, biegną krzycząc „łapaj złodzieja”…
Wbrew temu, co twierdzi premier Morawiecki Timmermans nie atakuje, tylko broni Unii Europejskiej przed populistami, którzy prawo mają za nic dopóki nie jest ich prawem. Wojna polskiego rządu z polskimi sędziami, zwłaszcza z sędziami Sądu Najwyższego jest tego dobrym przykładem. Timmermans, jako najwyższy strażnik praw Unii Europejskiej stoi takim praktykom na przeszkodzie.
Populiści w wyborach do PE nie uzyskali dominującej pozycji w Europie. Nie mogą więc zmienić Unii, ale mogą próbować rozsadzać ją od środka. Czynią tak, bo Unia, jako związek demokratycznych państw prawnych i wolności obywatelskich, tylko im przeszkadza. Dla populistów prawo nie musi być nosicielem wartości uniwersalnych, ogólnoludzkich, wystarczy, że służy ich wartościom. Oczywiście poczynaniom europejskich populistów z sympatią przyglądają się USA i Rosja, bo im przecież silna Unia też do niczego nie jest potrzebna.
Z tysiąca różnych powodów trzymam więc kciuki za Unię Europejską i za Franza Timmermansa, który na skutek postawy premiera Morawieckiego i jego kolegów, nieoczekiwanie z unijnego urzędnika wysokiej rangi stał się symbolem obrony wartości europejskich.