Leszek Miller: Kombatantki

2013-01-02 3:00

W 10. rocznicę afery Rywina na łamach "Gazety Wyborczej " nie znalazłem o niej ani słowa. A przecież był to podobno wielki dziennikarski i moralny sukces całego zespołu! Nie tylko im wydawało się wtedy, że zmiotą SLD ze sceny. I prawie się udało. "Prawie", jak wiadomo, czyni jednak wielką różnicę.

Skoro numer z Rywinem "Gazecie" nie wyszedł, tak jak Milczanowskiemu nie wyszła prowokacja z Olinem, musieli, biedactwa, wrócić do żmudnej, codziennej roboty. Do rycia, podszczypywania, konfabulowania, mówienia półgębkiem półprawd. Celem niezmiennym jest wykreowanie alternatywy dla SLD. Czego tu już nie próbowano: był LiD, SdPL, byli różni pajace, których "Wyborcza" uroczyście pasowała na nowych liderów i zbawców lewicy. W trosce o lewicę, rzecz jasna.

Ostatnim politycznym kochankiem "Gazety" był Janusz Palikot. Zdaje się jednak, że i ta miłość już przeszła. O Palikocie pisze się tam teraz chłodno albo wcale. Wstydzą się go jak Rywina? Niedawne słowa podziwu zastąpiły epitety. Na przykład dla pań Nowakowskiej i Wielowieyskiej Palikot to teraz polityk "miotający się", a nawet "cyniczny koniunkturalista". Piszą tak dwie kobiety naraz, a więc sprawa musi być poważna. Palikot musiał zranić ich uczucia i zdemolować nadzieje. No, bo rzeczywiście - już, już miał połknąć SLD, nawet data i miejsce konsumpcji były ustalone, lista gości gotowa, a także świadkowie wyrychtowani na tę uroczystość, niczym biały mercedes do ślubu… I znowu nie wyszło.

Jestem pełen podziwu dla obu zasłużonych weteranek walki z SLD za ich upór. Trwają przy swoim niczym gospodynie domowe przy dzieży z zakalcem. Doskonale wiedzą, jaki powinien być Sojusz ich marzeń… Nie mają jednego - lidera na miarę Tuska lub Kaczyńskiego, którego można by lewicy podać na tacy. Co prawda SLD sam wybrał sobie lidera, ale ja jestem dla nich nie do przyjęcia, bo "ciągną się za mną niejasne powiązania z biznesem". A przecież to nie za mną ciągnie się przywiązany do mnie liną samolot linii OLT Express. Za mną ciągnie się tylko koleżeństwo z szefem obu pań. Mimo że ta lina jest już dawno odcięta.

Szczerze mówiąc, współczuję tym dzielnym kobietom. Gdy obejmowałem klub poselski, SLD osiągał w sondażach 4 proc. Gdy obejmowałem ponownie kierownictwo SLD, mogliśmy liczyć na 8 proc. Po roku ciężkiej pracy całej partii nasze notowania wahają się między 11 a 17 proc. Rzeczywiście, to może być stresujące. Panie Nowakowska i Wielowieyska zakreśliły więc nam nieprzekraczalną granicę 20 proc. i rolę góra współkoalicjanta PO, choć wiara w te marne horyzonty i tak wydaje się im przesadna.

Niestety, nie mogę obiecać poprawy. Po latach widać jasno, że z aferą Rywina SLD nie miał nic wspólnego. Ale ta intryga pokaleczyła wszystkich. Była jak granat, który rozerwał się w ręku terrorysty. Nic poza ranami z niej nie zostało. Czy to się paniom i panom z "GW" podoba, czy nie, SLD wraca do zdrowia. Lekko nie jest, ale jest lepiej, niż było. Panie to wiedzą i - tak przypuszczam - w ich skołatanych głowach znów odżyło dawne hasło "Gazety": "zatrzymać SLD". Otóż nie "GW" nas zatrzyma. Mogą nas zatrzymać wyłącznie wyborcy, ale zrobimy wszystko, by ponownie zasłużyć na ich szacunek. To jedyny szacunek, na którym nam zależy.