Leszek Miller: Karty na stół

2011-11-09 12:45

Posłanki i posłowie siódmej kadencji złożyli wczoraj ślubowanie. Ponad siedemdziesiąt procent Polaków oceniło poprzedni parlament negatywnie. Ktoś napisał, że z czterystu sześćdziesięciu nowych parlamentarzystów większość nie jest znana i tak już pozostanie przez cztery lata, jeśli oczywiście nie będzie wcześniejszych wyborów. O tym, kto znajdzie się w czołówce "rozpoznawalnych" i dlaczego - zadecydują media.

Czy będą to ci, dzięki którym nic się nie zmieni, tylko będzie weselej, czy też ci, którzy chcą zmieniać, nawet jeśli działania konieczne dla dobra państwa i ludzi nie wywołują uśmiechu? Marek Jurek, jeden z weteranów "wykluczenia" z PiS (choć trzeba powiedzieć, iż był jednym z niewielu, a może nawet jedynym, który nie czekał, aż prezes go wyrzuci), zauważył, że po raz pierwszy od dwudziestu lat wyborów nie wygrała opozycja. Rzeczywiście - pierwszy rząd wyłoniony przez te same partie ma szansę kontynuować swoje dzieło.

Tylko czy słowo "kontynuować" jest właściwe? Pewnie tak, skoro wyborcy dali zielone światło. Ale czy zdawali sobie sprawę z tego, iż "kontynuacja" stylu rządzenia z ostatnich czterech lat może nie wystarczyć? Że któregoś dnia mogą usłyszeć o konieczności wyrzeczeń, pocie i łzach, planach ratunkowych i wreszcie głębokich reform, jakich nasze państwo wymaga? Karty na stół, panowie…

Poczekamy kolejny miesiąc na wystąpienie nowego premiera, który jeszcze jako szef poprzedniego rządu mówił o kryzysie, że nie puka, ale wręcz łomocze do naszych drzwi. Odbędzie się debata, zapewne niepozbawiona brutalnych ataków i dość ryzykownych sformułowań, a potem będą święta, sylwester, przyjdzie długi styczeń i… no właśnie, co z tym łomoczącym kryzysem? Sforsował już drzwi w czasie, gdy mieszkańcy byli zajęci świętowaniem? Kiedy Sejm dostanie pierwszy rządowy projekt ustawy? Ile czasu będą potrzebowali nowi ministrowie, by poznać korytarze swoich urzędów, a co najważniejsze zorientować się, że ich zapał bez wsparcia urzędników i wiedzy o mechanizmach wprowadzania nawet najbardziej pożytecznych pomysłów w życie może okazać się słomiany? Czy możemy tak marnotrawić czas?

Życie i media nie znoszą pustki. Obecnego na ekranach skromnego kapitana Wronę zastępuje pyszałkowaty młody tatuś, potrafiący w tysiącu słów zawrzeć zero treści. Opowiada bzdury o tym, że zmiany organizacyjne w partii i przerobienie jej statutu mogą przynieść wreszcie po sześciu przegranych PiS-u wyborcze zwycięstwo. Ukochany wymarzony "zięć i wnuczek" większości słuchaczek Radia Maryja usiłuje wmówić ludziom, że dzielenie jest łączeniem, czyli że czarne jest białe, z czym tak zdecydowanie rozprawił się kiedyś jego mentor, prezes Jarosław Kaczyński, mówiąc, iż nikt nie wmówi PiS-owi, "że czarne jest czarne, a białe - białe".

Południowoamerykański serial z gwoździem do trumny PiS-u będzie sobie trwał i zajmował sporo naszej medialnej uwagi, więc pilot niech będzie w pogotowiu, bo możemy bez przerwy oglądać Ziobrę, Kempę, Wróbel i Mularczyka, jak szantażują swoją partię i robią wszystko, by razem z młodym wodzem zostać z niej wyrzuconym. W Polsce łaskawiej patrzą na męczenników niż na zdrajców. I nawet nie można powiedzieć "listopad dla Polaków niebezpieczna pora", bo to wstyd używać słów wielkiego poety dla czynów bardzo pospolitych.