Ale nie tylko z powodów wizerunkowych wybory 45. prezydenta USA stały się unikalne. Po raz pierwszy w finale wyborczej bitwy znalazła się kobieta. Po raz pierwszy starł się z nią konkurent bez żadnego doświadczenia politycznego. Odwrotnie niż Hilary Clinton jej rywal nie zajmował żadnych stanowisk w ogniwach władzy publicznej. To wszakże nie jest dla Donalda Trumpa problemem. Kampania toczy się bowiem w okresie ostrego kryzysu zaufania do elit politycznych i władzy federalnej. Nieufność i wzajemna niechęć dotarły także do centrum amerykańskiego przywództwa. W Kongresie nie ma atmosfery współpracy i nawet tradycyjny konsensus w polityce zagranicznej został poważnie nadwyrężony. Barack Obama objął swój urząd, obiecując, że zjednoczy kraj. Tymczasem pod koniec jego misji wydaje się on bardziej podzielony niż przed jego prezydenturą.
Dla Trumpa to świetna okazja, żeby atakować Clinton jako symbol waszyngtońskiego establishmentu. Creme de la creme Ameryki ciemnych układów, niejasnych przepływów finansowych, mrocznych machinacji i mafijnych praktyk. Właśnie dyrektor FBI dosypał paliwa do buzującego pieca. Poinformował, że ponownie wszczyna dochodzenie w związku z pojawieniem się nowych dokumentów na temat e-maili Hillary Clinton i jej współpracowników. Jakby tego było mało, wypłynęły informacje o tym, że Clinton była informowana z wyprzedzeniem o treści pytań, jakie padały w jej debacie z senatorem Sandersem w czasie rywalizacji o nominację Partii Demokratycznej. Wszystko to uwiarygadnia tezy Trumpa, że Ameryka potrzebuje nowych ludzi i gruntownych zmian, a sami Amerykanie muszą znowu odzyskać wiarę we własne możliwości. Przegrywacie ekonomicznie, a ja sprawię, że znów zaczniecie wygrywać - mówi Trump do milionów wyborców, którzy patrzą na niego z nadzieją, bo czują, że zostali pozostawieni na lodzie. Czy to wystarczy, aby ekscentryczny miliarder wprowadził się do Białego Domu? Zobaczymy. W każdym razie polskie władze powinny powtarzać, że będą współpracować z tym prezydentem, który zostanie wybrany, a nie z tym, który powinien nim zostać według dominujących opinii nad Wisłą. Warto też pamiętać, że 8 listopada Amerykanie wybierać będą nie tylko prezydenta, ale też całą Izbę Reprezentantów oraz jedną trzecią Senatu. Zarówno pani prezydent Clinton albo pan prezydent Trump będą musieli się z tym liczyć, bo Kongres potrafi zablokować każdy szalony, ale i każdy racjonalny pomysł.
Zobacz: Przemysław Harczuk: Zawaliliście, odczepcie się od rodzin!