Leszek Miller: Jak powstaje political fiction

2012-02-08 3:00

Political fiction nie rozwinął się jeszcze w Polsce jako gatunek literacki. Ale ma swoich zagorzałych wielbicieli. Siadają oni każdego poranka przy swoim laptopie, podpierają zmarszczone czoła dłonią i tak sobie myślą: ACTA - już pisałem, Smoleńsk - nic nowego, Palikot - obolały po przegonieniu go przez internautów, Tusk - człowiekiem roku jednego tygodnika, już oni o nim napiszą… Może by coś o lewicy?

Senyszyn cicho siedzi i nawet ona nie przebije satyryczki Czubaszek, która ostatnio zwierzyła się z dwóch aborcji dokonanych z radością oraz z nienawiści do dzieci. Miller nawet kobiety w drzwiach nie przepuszcza, bojąc się, że za sejmową kolumną czai się prof. Środa i zaraz napiętnuje go publicznie za seksizm. Kalisza, co by o nim nie napisać, to i tak już napisano, a Napieralski na balu dziennikarzy był z własną żoną. I nagle olśnienie.

Zacierając ręce, nasz bohater albo bohaterka zasiada wygodnie za biurkiem, łyka kolejny haust wyziębłej już nieco kawy i zaczyna snuć kolejną teorię. Jedno kliknięcie i plik sobie leci w świat, żeby na drugi dzień trąbić z łamów gazety o spisku na lewicy. Joanna Miziołek odkryła np. tajny pakt między mną a Napieralskim, na mocy którego współpracownicy byłego przewodniczącego jak gdyby nigdy nic mogą dalej pracować. Tak, tak, nie zostali skazani na wygnanie! Nie musieli z pokutnym worem czołgać się po gminach i błagać o wybaczenie! Nie zostali napiętnowani i wytarzani w smole! To musi oznaczać spisek godzący w wizerunek "normalnych" partii, takich jak PO czy PiS, gdzie przegranych składa się do politycznego grobu i pilnuje, żeby przypadkiem się z niego jakimś cudem nie wydostali. Zachowanie przy życiu ludzi Napieralskiego nie nastąpi rzecz jasna za darmo. Będą oni czuwać, aby Kongres SLD podjął właściwe decyzje personalne.

Inny miłośnik political fiction, wcześniej spust Urbana, a teraz cyngiel Janusza Palikota - poseł Andrzej Rozenek wymyślił, że będąc premierem, podpisałem z koncernami internetowymi tajną umowę cenzurującą dostęp do Internetu. Taką ACTA, tyle że groźniejszą. W rzeczywistości w 2003 r. dla podniesienia bezpieczeństwa systemów informatycznych administracji rządowej szef ABW podpisał z Microsoft umowę o przekazaniu Agencji kodów źródłowych systemu Windows. Celem tej umowy było umożliwienie polskim służbom bezpieczeństwa państwa stworzenie własnych systemów zabezpieczeń na sprzęcie, na którym byłby instalowany Windows i inne aplikacje Microsoft. Umowy takie zawierane są przez Microsoft ze wszystkimi krajami NATO i sojusznikami Paktu na całym świecie. Ani fakt, ani treść tej umowy nie były tajne i jej podpisanie odbyło się w Kancelarii Premiera przy udziale mediów. Dokument ten nie ma nic wspólnego z prawami autorskimi lub cenzurowaniem Internetu, czyli umową ACTA, oraz tworzeniem indeksu stron zakazanych - który Platforma Obywatelska próbowała dopisać do nowelizacji ustawy hazardowej. W czasie gdy PO promowała tę ustawę, Janusz Palikot został wiceprzewodniczącym klubu parlamentarnego i dzielnie walczył o wdrożenie jej w życie. Na posła z Biłgoraja zawsze można było liczyć.