Leszek Miller: Indian coraz mniej

2011-08-10 13:45

Raport komisji Jerzego Millera jest wstydem dla wojska, ale kompromituje też wykonanie cywilnej kontroli nad armią. Doszło do tragedii, bo nie wyciągnięto wniosków z wcześniejszych katastrof, jak tej CASY.

Tak jak pod Smoleńskiem przy podejściu do lądowania pilot nie widział lotniska. Nie tylko dlatego, że było ciemno, ale chmury były nisko, około 80 metrów nad ziemią. Przeleciał wzdłuż pasa i zdecydował się na drugą próbę. Zobaczył światła pasa i zrobił niski, ciasny krąg. Niestety, miał małą prędkość i niską wysokość. Zahaczył skrzydłem o drzewo i samolot stał się potrzaskanym nieszczęściem. Zginęli wszyscy. 20 świetnych oficerów.

Zlekceważono zalecenia komisji badającej tamto nieszczęście, pomijano inne sygnały rozprężenia w wojsku, zaniku dyscypliny i degrengolady szkoleniowej. Wojskowi oszukiwali cywilne kierownictwo, a ono było usatysfakcjonowane raportami bez problemów. Skoro w MON przyjmowano tylko dobre wiadomości, nie było chętnych do odgrywania roli posłańców przynoszących złe. Ludzie w mundurach są tylko ludźmi i szybko orientują się, skąd wieje wiatr.

Za czasów ministra Szczygły wiatr przyniósł dyskusję, czy ten lub inny oficer nadaje się na stanowisko z punktu widzenia jego przeszłości. A to niewłaściwe szkoły lub kursy ukończył, a to służył w niewłaściwej jednostce, a to znał niewłaściwego człowieka. Przeszłość przesądzała o awansach, łącznie z generalskimi. Wiatr przywiał też jak na IV RP przystało antykorupcyjną histerię. Wystarczyło, że ktoś powiedział, że coś jest potrzebne wojsku, i zaraz zjawiła się żandarmeria. Delikwent musiał tłumaczyć się, czy kupił coś z podszeptu jakiegoś koncernu? Każdy był z miejsca podejrzany. Minister Klich też nie miał łatwego życia. A to w ciągu dwóch nocy musiał przedstawić program potężnych cięć budżetowych, a to premier z groźną miną dopominał się natychmiast raportu w sprawie śmierci polskiego oficera w Afganistanie, czy nagle zapewniał, że wojsko dostanie więcej sprzętu.

Nie zawsze tak było, tak jak nie było do pomyślenia, żeby za sterami rządowego tupolewa siadała źle wyszkolona załoga. Budżet MON w latach 2002-2005 nigdy nie był niższy niż 1,95 proc. PKB, mimo że Polska w tamtych czasach nie była "zieloną wyspą". Moja ekipa zakończyła i podpisała rozgrzebane umowy na dostawy 48 samolotów F-16, 690 Rosomaków, 264 wyrzutni przeciwpancernych pocisków kierowanych SPIKE, nowoczesnej generacji łączności. Mimo starań nigdy żadna prokuratura nie zarzuciła tym przetargom uchybień choćby na złotówkę.

Pomoc nie ograniczała się do sprzętu. Parlament uchwalił ustawę, która likwidowała absurdy finansowe, wprowadzała tożsamość stopnia i stanowiska, kadencyjność, określała, że oficer musi mieć wyższe wykształcenie, że nie może być członkiem rad nadzorczych i nie może ubiegać się o godność posła lub senatora. Wyraźnie ograniczono wojskową biurokrację. Niestety, i to idzie na marne - znów coraz więcej wodzów, a Indian coraz mniej.