Leszek Miller: Dziunia

2012-12-05 3:00

Tak Internet ochrzcił agenta Tomka, klubowego kolegę prezesa PiS. "Dziunia" to nie tylko atrakcyjna bywalczyni dyskotek, ale też dziewczyna, która - według "Słownika Seksualizmów Polskich" - bez pruderii przekracza granice pruderii. Jednak ilustrowana publikacja "Gazety Wyborczej" o metodach pracy CBA zasługuje na poważniejsze potraktowanie. Istota tkwi nie tyle w zamiłowaniu agenta Tomka do drogich garniturów, butów, majtek i toreb z pieniędzmi, z którymi półgoły pozuje do zdjęć, ile w tym, że czarno na białym zobaczyliśmy, jakich ludzi zatrudniała IV RP i czego od nich wymagała.

Na jednym ze zdjęć ów Tomek sfotografował się z Mariuszem Kamińskim, dzisiejszym wiceszefem PiS, wówczas kierownikiem CBA. Ta fotka - policzek w policzek - to aprobata szefa dla działań podwładnego, taka komitywa, to nagroda za to, że agent Tomek zrozumiał, iż cel uświęca środki. Celem zaś było usunięcie w majestacie prawa przeciwników PiS, najlepiej pozamykanie w więzieniu. Marek Biernacki, członek sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych, mówi na przykład (w RMF FM), że jedna z ofiar agenta Tomka, Weronika Marczuk, została wzięta na celownik tylko dlatego, że przyjaźni się z moją synową… Agent Tomek wybrał się po mnie drogą okrężną.

Ostatnio światło dzienne ujrzała także lista osób publicznych, które PiS wytypowało do policyjnego "rozpracowywania". Waldemar Kuczyński na swoim profilu na Twitterze napisał zaś, że "tajne komanda prokuratorskie" pierwszy zaczął tworzyć były minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.

To wszystko kolejny raz kompromituje PiS. Czy skompromituje państwo? - to zależy od rządu. Wyjaśnienia wymaga, na ile służby specjalne są oddzielone od polityki. Odpowiedź nie wydaje się klarowna. Chwała więc dziennikarzom, którzy to ujawnili, tym bardziej że z szeregów PiS już rozlega się wołanie o sąd nad nimi, a nie nad PiS-owskimi agentami do wszystkiego.

Warto pamiętać, że to nie pierwsza taka sprawa. W latach 90., kiedy służby równie bezceremonialnie angażowały się w politykę - obalały rządy, usiłowały wpływać na wybory prezydenckie, dopuszczały się nieprawidłowości w gospodarowaniu publicznymi pieniędzmi, dziennikarzem, który to piętnował, był Marek Barański. Ówczesny zastępca redaktora naczelnego "NIE", obecnie redaktor miesięcznika "Tak Po Prostu". Barański jest dziś oskarżony w dwóch procesach naraz. Pierwszy ma historię jedenastoletnią, drugi czternastoletnią. Po tylu latach ściga się go za demaskatorskie teksty o UOP! Barański jest sądzony niczym zbrodniarz stanu, w sali zabezpieczonej przed podsłuchami i nagraniem. Nie może się nikomu poskarżyć, nie może z nikim na ten temat rozmawiać, bo ma usta zaszyte paragrafem o tajemnicy państwowej. Sprawą zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, ale jej obserwatorka nie została wpuszczona na rozprawę. Barański, podobnie jak dzisiejsi autorzy "GW", też działał w interesie publicznym. Bohaterom jego tekstów włos z głowy nie spadł, ich uczynki nie zostały osądzone, za to są dziś świadkami oskarżenia w jego procesach. Jeśli więc dzisiejsi demaskatorzy nie chcą być nawet po kilkunastu latach włóczeni po sądach przez usłużnych prokuratorów, to nie powinni milczeć w sprawie Marka Barańskiego. Dziś Barański, jutro wy.