Opinie te są rzecz jasna fałszywe, ale nie po raz pierwszy pojawiają się na międzynarodowych forach. Z tą tylko różnicą, że ci, którzy dziś tak na nie się oburzają, dawniej je aprobowali i zacierali ręce z uciechy, bo rzecz dotyczyła innego rządu.
Na początku kwietnia 2002 r. Jaś Gawroński - włoski deputowany do PE o polskich korzeniach - rozpowszechnił w Brukseli przygotowany przez jego warszawskich przyjaciół tekst o projekcie ustawy o mediach, która jest skierowana przeciwko wszystkim środkom przekazu, ale rząd za głównego przeciwnika wybrał sobie Agorę i "Gazetę Wyborczą".
Dalej można było przeczytać, że rządzący SLD posiadł hegemonię na scenie politycznej i że w konsekwencji wartości demokratyczne i prawa człowieka utraciły swych sojuszników. Pojawiło się nawet twierdzenie, że w Polsce stosuje się rosyjski scenariusz postępowania wobec dziennikarzy, czyli przejmowania lub niszczenia niezależnych mediów przez państwo.
Przeczytaj WSZYSTKIE FELIETONY Leszka Millera
Niedługo po inicjatywie Gawrońskiego pałeczkę w sztafecie oszczerców przejął Maciej Łukasiewicz - redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Na powitanie prezydenta Kwaśniewskiego w USA, w lipcu 2002 r. zamieścił on artykuł w "The Washington Post". Łukasiewicz daleko przebił Ziobrę w malowaniu na czarno sytuacji we własnym kraju. W jednym z najbardziej wpływowych i opiniotwórczych dzienników amerykańskich napisał, że politycy SLD w coraz bardziej otwarty sposób starają się przywrócić kontrolę nad obszarami życia społeczeństwa wyzwolonego w wyniku demokratycznych reform.
Podkreślił, że najbardziej dokuczliwym znakiem tej sytuacji jest kłótnia między rządem i mediami. Niezależność tych ostatnich miała być zagrożona, albowiem nie miała akceptacji byłych komunistów. Redaktor Łukasiewicz oznajmił, że głównym celem rządowego ataku wydaje się "Gazeta Wyborcza", a "Rzeczpospolita" jest przez rząd zastraszana. Polska delegacja potraktowała te oskarżenia poważnie, łącznie z tym, że towarzyszący prezydentowi minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz udał się do redakcji "Washington Post" na spotkanie z zespołem redakcyjnym.
Tam przedstawił stanowisko polskiego rządu, zdecydowanie dementując opinie, które były publikowane zarówno w tej gazecie, jak i w innych amerykańskich czasopismach. Ani jedno słowo Cimoszewicza nie zostało opublikowane.
Zwolennicy prania brudów we własnym domu zapomnieli, że naszym domem jest dziś Europa, a poza tym pani Dulska, której słowa przywołali z takim entuzjazmem, jest synonimem ciemnoty, kołtuństwa i hipokryzji. Właśnie hipokryzji w ich postępowaniu jest najwięcej. Zamiast o Dulskiej lepiej zatem, aby pamiętali o innej maksymie i nie czynili drugiemu, co im samym niemiłe.