Leszek Miller: Do Blaira dodajmy Schrödera

2010-09-29 12:45

Tomasz Lis wystąpił przeciw obowiązującej modzie i stanął po stronie Tony'ego Blaira. Pisząc o perspektywach polskiej lewicy, uznał, że jej atuty może wzmocnić blairyzm, a nie zapateryzm.

Blairyzm, czyli wizja państwa opartego na socjalnej solidarności, ale nieodrzucającego wolnej gry sił rynkowych. Państwa nieustannej modernizacji, sensownych reform, redystrybucji nie tylko pieniędzy, ale przede wszystkim szans.

Podzielam ten pogląd i głoszę go od dawna wbrew różnym pięknoduchom, dla których czas zatrzymał się w poprzednim wieku. Do tekstu Lisa mam tylko jedną uwagę. Do Blaira trzeba dodać Schrödera. W czerwcu 1999 roku, w okresie największych triumfów europejskiej socjaldemokracji, dwaj wybitni przywódcy opublikowali program, który odpowiadał na nowe wyzwania i zmieniające się społeczeństwa. Blair i Schröder uznali, że nowoczesna lewica nie może kojarzyć się tylko z wrażliwością społeczną i umiejętnością sprawiedliwego dzielenia owoców wzrostu gospodarczego, ale także ze zdolnością pobudzania jego dynamiki. W przeciwieństwie do neoliberałów nie ograniczyli jednak roli państwa do strażnika wolnego rynku, a zaproponowali państwo aktywne - stawiające na edukację, szkolenie, wprowadzanie konkurencji do usług państwowych oraz zachęty i ułatwienia w podejmowaniu pracy. Uznali, że opiekuńczość państwa i wzrost gospodarczy nie są wrogami, lecz naturalnymi sojusznikami. Oświadczyli też, że w gospodarce rynkowej nie wszystko jest towarem, co oznacza poparcie dla gospodarki rynkowej, a nie rynkowego społeczeństwa. "Naszym celem jest modernizacja państwa opiekuńczego, a nie jego demontaż" - napisali w swoim tekście.

Odejście od zasad ujętych w programie Blaira i Schrödera, w którym promuje się dynamiczną gospodarkę i jednocześnie solidarność społeczną, a nie każe wybierać między nimi, jest jedną z głównych przyczyn kłopotów europejskiej lewicy. Wyborcy idą do tych, którzy zwłaszcza w czasach kryzysu dają nadzieję na uzdrowienie gospodarki. Strach i niepewność jutra, bankructwa i bezrobocie skłaniają ludzi do szukania specjalistów od naprawy rynku, a w następnej kolejności od praw mniejszości, kwestii socjalnych, obyczajowych i światopoglądowych. Niestety, priorytety dzisiejszej lewicy rozmijają się z obawami i nadziejami wyborców. Nawet w Szwecji, która od lat była bastionem socjaldemokracji, lewica po raz kolejny przegrała wybory.

Najsilniejsza i jedyna licząca się polska partia lewicowa przeżywa podobne kłopoty jak jej zachodnie partnerki. Od kilku lat SLD "skręca w lewo" i coraz bardziej przypomina jeżdżący w tę stronę pojazd na rondzie, którego kierowca sądzi, że posuwa się naprzód. Jeśli SLD poważnie myśli o wyjściu z opozycji, nie może poprzestać na socjalnej wrażliwości i walce o rozdział Kościoła od państwa. Musi wejść na pole Platformy Obywatelskiej i dowieść swoich kompetencji w pobudzaniu konkurencyjnej i wydajnej gospodarki, która jest w stanie dostarczyć pieniądze na lewicową politykę społeczną. Są ku temu dobre doświadczenia. Kończąc współrządzenie zarówno w 1997, jak i 2005 roku, lewica zostawiła gospodarkę po fatalnych rządach prawicy w znakomitym stanie. Dorobek ten został szybko roztrwoniony. Także i obecne doświadczenia wskazują, że prawica może w Polsce rządzić, ale lewica musi najpierw na to zarobić.