Blairyzm, czyli wizja państwa opartego na socjalnej solidarności, ale nieodrzucającego wolnej gry sił rynkowych. Państwa nieustannej modernizacji, sensownych reform, redystrybucji nie tylko pieniędzy, ale przede wszystkim szans.
Podzielam ten pogląd i głoszę go od dawna wbrew różnym pięknoduchom, dla których czas zatrzymał się w poprzednim wieku. Do tekstu Lisa mam tylko jedną uwagę. Do Blaira trzeba dodać Schrödera. W czerwcu 1999 roku, w okresie największych triumfów europejskiej socjaldemokracji, dwaj wybitni przywódcy opublikowali program, który odpowiadał na nowe wyzwania i zmieniające się społeczeństwa. Blair i Schröder uznali, że nowoczesna lewica nie może kojarzyć się tylko z wrażliwością społeczną i umiejętnością sprawiedliwego dzielenia owoców wzrostu gospodarczego, ale także ze zdolnością pobudzania jego dynamiki. W przeciwieństwie do neoliberałów nie ograniczyli jednak roli państwa do strażnika wolnego rynku, a zaproponowali państwo aktywne - stawiające na edukację, szkolenie, wprowadzanie konkurencji do usług państwowych oraz zachęty i ułatwienia w podejmowaniu pracy. Uznali, że opiekuńczość państwa i wzrost gospodarczy nie są wrogami, lecz naturalnymi sojusznikami. Oświadczyli też, że w gospodarce rynkowej nie wszystko jest towarem, co oznacza poparcie dla gospodarki rynkowej, a nie rynkowego społeczeństwa. "Naszym celem jest modernizacja państwa opiekuńczego, a nie jego demontaż" - napisali w swoim tekście.
Odejście od zasad ujętych w programie Blaira i Schrödera, w którym promuje się dynamiczną gospodarkę i jednocześnie solidarność społeczną, a nie każe wybierać między nimi, jest jedną z głównych przyczyn kłopotów europejskiej lewicy. Wyborcy idą do tych, którzy zwłaszcza w czasach kryzysu dają nadzieję na uzdrowienie gospodarki. Strach i niepewność jutra, bankructwa i bezrobocie skłaniają ludzi do szukania specjalistów od naprawy rynku, a w następnej kolejności od praw mniejszości, kwestii socjalnych, obyczajowych i światopoglądowych. Niestety, priorytety dzisiejszej lewicy rozmijają się z obawami i nadziejami wyborców. Nawet w Szwecji, która od lat była bastionem socjaldemokracji, lewica po raz kolejny przegrała wybory.
Najsilniejsza i jedyna licząca się polska partia lewicowa przeżywa podobne kłopoty jak jej zachodnie partnerki. Od kilku lat SLD "skręca w lewo" i coraz bardziej przypomina jeżdżący w tę stronę pojazd na rondzie, którego kierowca sądzi, że posuwa się naprzód. Jeśli SLD poważnie myśli o wyjściu z opozycji, nie może poprzestać na socjalnej wrażliwości i walce o rozdział Kościoła od państwa. Musi wejść na pole Platformy Obywatelskiej i dowieść swoich kompetencji w pobudzaniu konkurencyjnej i wydajnej gospodarki, która jest w stanie dostarczyć pieniądze na lewicową politykę społeczną. Są ku temu dobre doświadczenia. Kończąc współrządzenie zarówno w 1997, jak i 2005 roku, lewica zostawiła gospodarkę po fatalnych rządach prawicy w znakomitym stanie. Dorobek ten został szybko roztrwoniony. Także i obecne doświadczenia wskazują, że prawica może w Polsce rządzić, ale lewica musi najpierw na to zarobić.