Wszyscy są? Wszyscy! Jak jeden mąż, można powiedzieć. A nawet jak jedna pięść. W chwilach trudnych SLD zawsze może liczyć na swoich wiernych przyjaciół z czasów słynnego "SLD można mniej". Przy czym to oni mówią, co jest "mniej", a co jest w sam raz.
Gdy Unia Demokratyczna, a potem jej następczyni - też już martwa - Unia Wolności ściśle współpracowały, a nawet tworzyły wspólne rządy z kołtuńskim ZChN, z PC, a potem z PiS Jarosława i Lecha Kaczyńskich, to było w porządku. Nikogo nie oburzało, że na Radzie Ministrów Leszek Balcerowicz, szef UW, spotyka się z Janem Szyszką z PC, albo Bronisław Geremek, też szef UW, z Lechem Kaczyńskim z PiS. Potem, w czasie IV RP, w wielu sprawach doskonale sprawdzał się słynny POPiS.
W obecnej dobie wszyscy byli szczęśliwi, gdy Jarosław Kaczyński przyjął zaproszenie i przyszedł na spotkanie z Donaldem Tuskiem, wszyscy byli też szczęśliwi, gdy pojawił się u pana prezydenta na posiedzeniu RBN. Gdy zaś na prośbę pani premier Tusk i Kaczyński podali sobie w Sejmie ręce, wielu miało łzy w oczach. Natomiast gdy ja spotkałem się w Sejmie z Jarosławem Kaczyńskim, oburzeniu i lamentom nie ma końca. Media jak jeden mąż mówią o koalicji PiS i SLD. Gdy w trakcie kampanii wyborczej spotkałem się z Ewą Kopacz, to przecież nie po to, żeby zawierać jakieś koalicje z PO.
Tak samo jest z Jarosławem Kaczyńskim. Różnica jest taka, że w pierwszym przypadku temat rozmowy zaproponowała pani premier, a w drugim temat wymusiło życie. Nie przyjmuję do wiadomości żadnych połajanek i nadal będę się spotykał, z kim chcę, zwłaszcza w Sejmie. Obrona tych fatalnie przeprowadzonych wyborów przybiera już formy histeryczne.
Jeden z czołowych publicystów zapowiada wręcz, że "po wyborach trzeba będzie poważnie porozmawiać. Zwłaszcza z kolegami z portali i stacji telewizyjnych, które nadają dziś ton publicznej debacie". To nie dziennikarzami trzeba się zająć, tylko ordynacją wyborczą, odpowiedzialnością komisji wyborczych, edukacją wyborczą, wspomożeniem wyborów profesjonalnymi i niezawodnymi systemami informatycznymi. Jeśli okazuje się, że w Płońsku aż 80 proc. głosów było nieważnych, to nie można podśpiewywać: "Nic się nie stało".
Tymczasem w wydaniu rządowym kto nie śpiewa, to wróg państwa i destruktor demokracji. Po kompromitacji PKW, po tysiącu przykładów bałaganu, "zgubionych" głosów, pomylonych list i źle przygotowanych kart do głosowania, tych wyborów uratować się już nie da. Jeśli w meczu zwycięska bramka pada ze spalonego, to wynik uznajemy, ale niesmak pozostaje. Tymczasem rząd za wszelką cenę chce zaczarować rzeczywistość. Na przykład oskarżając mnie, że atakuję państwo polskie. Cóż mogę na to odpowiedzieć? Nie atakuję, ale staram się bronić naszego państwa - przed arogancją, kołtuństwem i niesprawiedliwością, która dotyka obywateli ze strony prawicowych rządów. To nie ja, tylko prominentny minister powiedział, że nasze państwo, to "... kamieni kupa". Skandal wokół wyborów do samorządu w pełni to potwierdza. Mimo to pani premier forsuje swoją wizję III RP. Jest to III RP - minus wszyscy ci, którzy nie zgadzają się z poglądami władzy, nie podzielają jej punktów widzenia i nie uznają jej autorytetów. Ja takie próby wykluczania znam, przez wszystko już przechodziłem. To nie robi na mnie żadnego wrażenia.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail