"Super Express": - Największa kanalia w Polsce, Jerzy Urban, powiedział, że jest pan trupem, ale trupem chodzącym. Co pan na to?
Leszek Miller: - To marzenie Jerzego Urbana, które liczy już co najmniej dziesięć lat. Mogę się założyć, że to ja pochylę się nad jego trumną, a nie odwrotnie. Już widzę ten kondukt - skromniutki, oczywiście - który odprowadza pana Urbana na miejsce spoczynku.
- Czyli na jego pogrzeb pan przyjdzie?
- Chyba tak, ponieważ ta chwila satysfakcji warta jest takiego wyrzeczenia.
- Knuje pan z Kaczyńskim? Bo to, że się pan z nim spotyka w polityce wydaje się teoretycznie normalne. Został pan jednak potępiony przez część dziennikarzy.
- No tak, knuję. I to w Sejmie, przed kamerami, na oczach szerokiej publiczności. Słusznie pan zauważył, że zostałem potępiony przez główne media, czyli te, które najobficiej korzystają z różnych pieniędzy rządowych. Pan korzysta?
- Nie korzystam.
- Czyli nie jest pan tak odpowiedzialny za to. Pamiętam taki wzruszający obrazek, kiedy pani premier Kopacz, cała przejęta, apelowała do Donalda Tuska i pana Kaczyńskiego, żeby jakoś wznieśli się ponad urazy.
- Może to był taki żart?
- To było bardzo wzruszające. Cały Sejm głęboko poruszony. Kiedy ja się spotykam z panem Kaczyńskim, to jest przestępstwo, bo wiele lat temu napisała "Gazeta Wyborcza", że SLD mniej wolno. A skoro tak, to i Millerowi mniej wolno.
Zobacz też: Miller: Pierwszy pochylę się nad trumną Urbana [WIDEO]
- Ale spotkaliście się. O czym rozmawialiście?
- Dzieliliśmy się wrażeniami - a był to trzeci dzień zamieszania - z organizacji i przebiegu wyborów. Nie ulega wątpliwości, że w ciągu 25 lat III RP nie było wyborów obarczonych tak wieloma świadomymi czy też nie, manipulacjami. I nigdy obywatele nie mieli tak wielu wątpliwości dotyczących procesu wyborczego. To bardzo groźne zjawisko, ponieważ przejrzyste wybory z wynikiem nie do zakwestionowania to fundament demokracji. Dla wielu Polaków wygląda podejrzanie, a wynik jest niewiarygodny.
- Pan nie mówi wprost, że wybory zostały sfałszowane.
- Nie, bo nie mam na to dowodów.
- Wydaje się, że Kaczyński też ich nie ma, a jednak mówi. Jest śmielszy. Odważniejszy niż pan.
- Nie ponoszę odpowiedzialności za jego słowa. Wolę mówić, że wynik jest wypaczony.
- Nie mówi pan, że wybory zostały sfałszowane, ale czy wierzy pan, że ponad 20 proc. wyborców głosowało na PSL?
- Trudno mi uwierzyć, że w ciągu tak krótkiego czasu przybyło w Polsce aż tylu rolników. Trudno mi też uwierzyć, że 80 proc. wyborców nie zna się na niczym do tego stopnia, że właśnie tyle osób oddało nieważny głos w jednej z komisji obwodowych. Słowo wypaczony jest więc tu lepsze.
- Co powinniśmy zrobić, żeby się to nie powtórzyło w wyborach prezydenckich i parlamentarnych?
- Na spotkaniu z prezydentem Komorowskim przekazałem 15-punktowy plan usunięcia tych rzeczy, które powinny zniknąć, aby nie można było wątpić w wyniki kolejnych wyborów.
- Jakieś konkrety? Co jest najważniejsze?
- Na przykład standaryzować karty wyborcze i by były drukowane w jednym miejscu. Dziś druk jest rozstrzelony i zdarzają się takie rzeczy, że w broszurce nie ma jakiegoś komitetu wyborczego. Inna sprawa, że musi być standaryzacja wyglądu lokali i urn wyborczych. Ważne jest też to, żeby wśród członków komisji wyborczych nie było członków rodzin kandydatów, co się przecież zdarza. Chcemy też, aby zrezygnować z okręgów jednomandatowych w miastach i gminach powyżej 20 tys. osób. Trzeba też zrezygnować z losowania w momencie, kiedy dwóch czy trzech kandydatów ma tyle samo głosów w okręgach jednomandatowych. Niech pan sobie wyobrazi, że część radnych zostanie wylosowana. Jak w totolotku.
- Niektórzy zastanawiają się, czy pańskie spotkanie z Kaczyńskim jest zwiastunem przyszłej koalicji parlamentarnej, kiedy PiS wygra wybory i będzie potrzebował kogoś do współrządzenia. Takie koalicje zdarzały się już na poziomie samorządowym.
- Teraz powstają koalicje PO-PiS i główne media się tym nie niepokoją. Nas zbyt wiele dzieli. To, że się ze sobą spotykamy i rozmawiamy nie oznacza jeszcze koalicji. Kiedy szedłem do pani premier na spotkanie w sprawie samorządu, to nie po to, żeby tworzyć z nią jakąś koalicję. Co więcej, nikt tego nie sugerował.
- Bo nie był pan potrzebny. Kaczyńskiemu mógłby się pan przydać.
- Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że nie mogę się spotykać z prezesem Kaczyńskim. Może w Sejmie jest taki przepis, ale ja go nie znam.
- Proszę powiedzieć, dlaczego zdobyliście w wyborach tylko 8 proc.? Spadliście z 12 proc.
- Największy upływ głosów zanotowaliśmy w ciągu jednego roku, między 2010 a 2011 rokiem. Wtedy spadliśmy do 8 proc. i, co mnie oczywiście martwi, trzymamy się od trzech lat na tym właśnie poziomie. To, co spędza mi dziś sen z powiek, to pytanie, jak się wyrwać z tego poziomu.
- I jak się wyrwać?
- Będziemy się nad tym zastanawiać już w przyszłym tygodniu. Po zakończeniu wyborów dokonamy głębokiej analizy i rozpoczniemy przygotowania do wyborów prezydenckich.
- Może w Polsce nie ma po prostu miejsca na lewicę?
- Sądzę, że miejsce jest. Być może nasza oferta programowa nie jest kierowana tak, jak kierowana być powinna. Te wybory są miejscem zebrania kolejnego materiału doświadczalnego, który dobrze przeanalizowany pozwoli na lepszy wynik w kolejnych wyborach.
- Zagospodaruje pan ludzi Palikota? Niektórzy uporczywie szukają partii i niektórym pan chyba pomaga.
- Nie traktujemy partii Palikota jako czegoś jednorodnego. Jest tam bardzo wielu różnych ludzi. Z niektórymi można i warto współpracować.
- Z kim na przykład?
- Pozwoli pan, że nie będę mówił żadnego nazwiska, bo jak je podam, będą dla tych ludzi kłopoty. Wiem, że są kolejni kandydaci, ale my nie zarzucamy żadnych sieci.
- Leszek Miller nie zarzuca sieci, one po prostu są...
- Jak chcecie, sami możecie wpłynąć (śmiech). Wiecie gdzie. Nie będziemy nic przyspieszać.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail