Leszek Miller: Chcieć to móc

2013-08-28 4:00

Problem z burdami polskich kibiców został rozwiązany!… Nie, nie w Polsce, w Hiszpanii. Na meczu Śląska Wrocław z Sevillą jakiś "dowcipniś" rzucił w policjanta butelką z wodą. W chwilę potem policja weszła w polski sektor zdecydowanie, porządek został przywrócony natychmiast. Kibice raz na zawsze zapamiętali, czego nie wolno - nie wolno przeszkadzać innym i nie wolno podnieść ręki na policjanta, bo to władza państwowa…

A jak jest na przeciwległym krańcu Unii? Z analizy Ministerstwa Sprawiedliwości po zajściach na plaży w Gdyni wynika, że policja nie potrafi i nie chce użyć prawa, w które jest wyposażona do obrony porządku. Wnioski Ministerstwa Sprawiedliwości są dla policji kompromitujące. Plażowa zadyma wcale nie musiała trwać niemalże całego dnia i skończyć się bójką z meksykańskimi marynarzami. Kibole od samego rana dawali podstawy do interwencji: pili piwo na plaży, czyli w miejscu publicznym, co jest zabronione; wrzeszczeli, odpalali race, co jest zakłócaniem porządku; byli agresywni, zaczepiali ludzi, co też jest bezprawne i karalne. Każdy z tych powodów był podstawą do interwencji. Najpierw policji długo nie było, a jak już się pojawiała, to bardziej przypominała siostry miłosierdzia próbujące opanować bunt w poprawczaku niż siłę wyposażoną w prawo do bezwzględnego zaprowadzenia porządku. Podobnie było zresztą w podwarszawskich Łomiankach, gdzie w obliczu agresywnych kiboli policja ograniczała się do dziwnego tańca: krok wprzód i dwa kroki w tył.

Gdy na to patrzyłem, miałem poczucie, że żyję w absurdzie. Doszliśmy do tego, że każde kibolsko-bandyckie zachowanie tłumaczone jest prawem do wyrażania poglądów, do wolności manifestowania, a jak jakiś osobnik owinie się biało-czerwoną flagą, to także prawem do demonstrowania uczuć patriotycznych. Demokratyczne państwo i jego instytucje nie mogą sobie dowolnie wybierać praw człowieka, które będą chronić i przymykać oczu na gwałcenie innych praw - na przykład prawa do życia zgodnie z powszechnie obowiązującymi normami społecznymi. Nie może być tak, że wybryki kiboli są traktowane możliwie łagodnie, a prawa pozostałych obywateli są traktowane lekceważąco. Dzieje się tak dlatego, że rząd - choć widowiskowo sroży się przed kamerami - w walce z kibolstwem robi mało albo zgoła nic. Mogę to sobie wytłumaczyć tylko tym, że się boi. Boi się, co powie PiS, co napisze prasa…? W efekcie jest nastroszoną bezsilnością. Jako lidera partii opozycyjnej specjalnie mnie to nie martwi, ale już jako obywatela tak, bo tchórzliwość rządu sprzyja społecznej obojętności na zło. Zresztą na naszych oczach Platforma sama ginie od własnego kunktatorstwa. Mało ważny, przykościelny polityk z Krakowa robi z tą partią

i z jej liderem, co chce. Przegrał, ale wygrał… Często mnie pytają, co na miejscu premiera zrobiłbym w takiej czy innej sytuacji. Odpowiadam niechętnie, bo premier zapewne nie oczekuje ode mnie żadnych rad, ale także dlatego, że moja sytuacja wtedy i jego dziś są całkowicie nieporównywalne. Premier ma za sobą przyjaznego prezydenta, który nie buduje mu na zapleczu żadnej wrogiej frakcji, ja takiego komfortu nie miałem. Wcale więc nie zastanawiałbym się, jak postąpić z kibolstwem - tym stadionowym i tym politycznym. Miałbym przeciwko sobie tylko PiS. I co z tego?