Leszek Miller: Chcę zamiast zaufania

2011-11-23 3:00

Minęło kilka dni od debaty nad wystąpieniem premiera w Sejmie, ale jego echa słyszane są dalej. Jedni zachwycają się tym, że była to mowa znacznie krótsza, niż przewidywano. Drudzy "mową ciała" i wiarygodnością przekazu. Jeszcze inni odwagą w planach cięć wydatków publicznych. Nie brakuje też malkontentów, którzy twierdzą, że nikt nie jest zadowolony z exposé premiera. To rzecz jasna nieprawda. Jedna osoba jest na pewno zadowolona. Sam premier.

Analizując na wszystkie strony owo przemówienie, odkryto, że najczęściej występującym w nim słowem było "chcę" - wypowiedziane ponad trzydzieści razy. W tym sprzed czterech lat Donald Tusk najchętniej używał słowa "zaufanie". Być może ideałem szefa rządu jest Ludwik XIV, ale w demokratycznym państwie formuła "państwo to ja" może być realizowana ze sporymi trudnościami. Nie ma zaś wątpliwości co do formuły "rząd to ja". Tusk postawił tu wszystkie kropki nad i, dokonując wielu roszad i transferów. W niektórych przypadkach zamiast zawodników wiedzących, że piłka jest jedna, a bramki dwie, zatrudnił uczestników turniejów szachowych i tańca towarzyskiego oraz Indianę Jonesa, który ma znaleźć ukryte skarby, tak jakby do sprzedania zabrakło już rodowych sreber.

Uważnie słuchałem piątkowych słów premiera, który ani nie skończył, ani nie zaczynał, a więc nie mógł krytykować rządów poprzednika i swoim wątpliwościom dałem wyraz w klubowym wystąpieniu: kryzys nie stuka do naszych drzwi, już jest w przedpokoju, bo beztroscy gospodarze ich nie zamknęli w przekonaniu, że zielonej wyspie nic nie grozi. I okazało się, że nie tylko nie jesteśmy zieloną wyspą, ale że w ogóle nie jesteśmy wyspą. A rządząca Platforma Obywatelska przez cztery lata nie spełniła najważniejszych ze swoich obietnic: nie obniżyła podatków, tylko je zwiększyła; nie ograniczyła deficytu finansów publicznych; nie uwolniła przedsiębiorców i obywateli od urzędniczej gehenny; nie zreformowała służby zdrowia i systemu emerytalnego. Nie usłyszeliśmy ani bilansu zamknięcia, ani otwarcia - zamiast tego kilka pomysłów ministra finansów, jak doraźnie zatykać dziurę budżetową w stylu, który przypomina raczej ratowanie przemokniętych wałów przeciwpowodziowych kilkoma workami piasku, zamiast ich generalnego remontu.

Wydawać by się mogło, że tacy szefowie resortów, jak minister finansów, bardzo pewni tego, iż naród tylko im powierzy kasę państwa, powinni mieć stosy projektów, którymi zarzucą Sejm. Tymczasem nowa gwiazda PO, poseł Dariusz Rosati, przewodniczący jednej z najważniejszych sejmowych komisji, czyli Komisji Finansów, potrafił wymienić w mediach tylko jeden: projekt w sprawie zmian emerytur mundurowych.

W styczniu 2004 roku mój rząd przyjął tzw. plan Hausnera. Miał przynieść państwu w ciągu trzech lat (do 2007) ponad 30 mld oszczędności. Jerzy Hausner chciał radykalnie zreformować gospodarkę, zmniejszyć liczbę urzędników, zreformować ZUS i KRUS, zmienić strukturę wydatków socjalnych państwa. Niestety, w wyniku rozbicia SLD przez Marka Borowskiego i braku poparcia przez PO tylko w minimalnym stopniu udało się tego dokonać.

Kiedy dzisiaj słyszę, jak pani marszałek Sejmu mówi, że na najbliższym posiedzeniu izby nie będą rozpatrywane żadne istotne ustawy, podpowiadam - sięgnijcie po plan Hausnera.