Pani Spurek w swojej niewiedzy może brać przykład z wielu kolegów. Robert Biedroń mówi, że wystartuje w wyborach do PE i jeśli zdobędzie mandat, to zrezygnuje, bo będzie ubiegał się o miejsce w Sejmu. To przypomina sytuację, kiedy kandydat na męża informuje przyszłą żonę, że po ślubie rozwiedzie się z nią i ożeni z inną, upatrzoną już kobietą. To jest działanie w złej wierze bez zamiaru wypełniania funkcji, o którą kandydat się ubiega. W polityce oznacza to manipulację i kpinę z wyborców. Biedroń obiecał zresztą sporo, a najbardziej wiarygodna z jego obietnic to rychłe nadejście wiosny. Wiosna jednak jesienią jest już tylko wspomnieniem, bo prawa natury są bezlitosne.
Wybory do Parlamentu Europejskiego dają okazję do różnych popisów, które często dotyczą interpretacji pojęcia suwerenności. Unia Europejska nigdy nie była związkiem suwerennych państw w tradycyjnym rozumieniu. Od początku bowiem zakładała dzielenie się suwerennością na rzecz dobra wspólnego. Gdy powoływano do życia wspólny rynek, zrezygnowano z poboru ceł, co oznaczało, że państwa doń przystępujące dobrowolnie zrzekły się prawa do jednego z ważnych atrybutów suwerenności. Strefa Schengen oznacza otwarcie granic na swobodny przepływ ludzi towarów i usług. Na zewnętrznych granicach pilnowane są interesy całej Unii, a nie jej poszczególnych składowych. Przyjęcie wspólnej waluty wyeliminowało tak potężny atrybut suwerenności jak prawo do bicia własnej monety. Zatem Unia, będąc wspólnotą, rozwija się jednocześnie jako coraz silniejszy gospodarczo wspólny, jednolity organizm. Świadomie rezygnuje z tradycyjnych atrybutów suwerenności i wcale nie chce ich reaktywować.
Już raz Polska usłyszała, że Unia to nie supermarket, do którego się wchodzi i wybiera tylko to, co nam pasuje. To należy powtarzać, bowiem trzymanie się XIX formułek, lekceważenie podpisanych przez Polskę umów międzynarodowych naraża nas wszystkich na śmieszność i straty. Ignorancja może się łatwo przerodzić w poważne nieszczęście.