Leszek Miller

i

Autor: Super Express

Leszek Miller: Bardziej poręczna

2019-11-06 5:34

W audycji telewizyjnej Konrad Piasecki zasypywał lidera Razem gradem pytań. – Czy partia nadal będzie razem z SLD i Wiosną, czy pan Zandberg sięgnie po żyrandol po panu Dudzie…?

Przywódca milczał dzielnie, niczego konkretnego nie powiedział. No, może poza skomentowaniem aliansu z SLD, o którym wyrażał się niedawno jako o partii „skorumpowanych aparatczyków wdzięczących się do biznesu”… Arytmetyka wyborcza jest jednak prosta i wiele uczy – potrzeba minimum pięciu procent poparcia w wyborach, żeby dostać się do Sejmu. Aby otrzymać dotację państwową na życie poza parlamentem, potrzeba trzech procent. Adrian Zandberg zmierzył więc zamiary na siły i bez obrzydzenia przystąpił do Włodzimierza Czarzastego. Słowa pogardy zastąpiły deklaracje o wspólnych działaniu i programie.

Co jednak z tymi „skorumpowanymi aparatczykami”? Jak się okazało, Zandbergowi chodziło o aferę starachowicką. Przypomnę: 16 lat temu oskarżono dwóch lokalnych działaczy SLD o wyjawienie przestępcom tajników wymierzonej w nich akcji policyjnej. Informatorem tych aktywistów miał być wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Sobotka, a jego z kolei informatorem – szef policji Antoni Kowalczyk. Oskarżeni nigdy nie potwierdzili, że Sobotka cokolwiek im zdradził, a kluczowy dla oskarżenia komendant Kowalczyk został oczyszczony z zarzutów przez Sąd Najwyższy.

Mimo to proces zakończył się dla Sobotki źle. Sędzia uzasadniał paradnie swoje rozumowanie „nierozerwalnym” rzekomo łańcuchem poszlak, w którym ważną rolę odgrywał telefon do tajnych rozmów. Sędzia stwierdził, że co prawda takiego Sobotka nie miał, ale mógł mieć (!), i choć rozmowa, która miała być koronnym dowodem, nie miała miejsca, to przecież mogła się odbyć. W ten sposób zamknął „nierozerwalny łańcuch poszlak” papierową kłódką własnej produkcji. Przed więzieniem uratował Sobotkę prezydent Aleksander Kwaśniewski, w akcie łaski obniżając mu wyrok i zawieszając jego wykonanie. Mimo to przyjęcie w ostatnich wyborach poparcia wyborczego z rąk Aleksandra Kwaśniewskiego, który przecież ten „rozkład moralny SLD” wtedy wsparł, nie powodowało w szefie Razem żadnych oporów moralnych.

Zadziwiające, że Adrian Zandberg przywołał lokalną aferę starachowicką, a nie o wiele bardziej znaną i barwną niczym łowicki pasiak aferę Rywina. Pewnie dlatego, że dwie osoby z mitycznej, ale kluczowej dla ówczesnej prowokacji „Gazety Wyborczej” „grupy trzymającej władzę” – Włodzimierz Czarzasty i Robert Kwiatkowski – weszły do Sejmu z tej samej listy co Zandberg i będą jego kolegami parlamentarnymi. Stąd też afera starachowicka jest po prostu bardziej poręczna...