Zanosi się więc na reformę szkolnictwa wojskowego, jedną z tych, które niczego nie polepszają, ale psują dużo. Zapowiedział ją gen. Stanisław Koziej, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Z jego wynurzeń wynika, że szkolnictwo wojskowe przytnie się do dwóch uczelni: Akademii Bezpieczeństwa Narodowego i Wojskowej Akademii Technicznej.
Reszta zostanie przerobiona na centra szkoleniowe, czyli na coś takiego, jak Spała dla sportowców. Na przykład Akademia Marynarki Wojennej stanie się centrum szkolenia morskiego. Oficerów marynarki wojennej będzie się "na sucho" uczyło w Warszawie, po czym wysyłać się ich będzie do Gdyni, żeby w tych samych salach co do tej pory, z tymi samymi wykładowcami i na tych samych morskich poligonach ćwiczyli "na mokro".
Szef BBN i - jak rozumiem - prezydent, chcą więc cofnąć zegar historii do roku 1920, gdyż wtedy właśnie piękna tradycja szkolnictwa morskiego miała swój początek. W Tczewie rozpoczęła działalność Państwowa Szkoła Morska.
Zorganizował ją i tchnął w nią życie oficer carskiej floty wojennej i inżynier budowy okrętów, warszawiak Antoni Garnuszewski. Gdy powstała Gdynia, szkołę do niej przeniesiono. Od pierwszych dni odzyskanej niepodległości morska uczelnia kształcąca oficerów dla marynarki wojennej była jednym z symboli polskiej państwowości i polskiej obecności nad Bałtykiem. Teraz już nie jest potrzebna.
Pytam - jakie są argumenty za likwidacją Akademii Marynarki Wojennej? Gdzie są dowody, że źle przygotowuje oficerów do trudnej służby? Marynarka Wojenna jest jedynym rodzajem sił zbrojnych, w którym w ostatnim czasie nie było skandali - nic nie zatonęło ani nie ostrzelano żadnych cywilnych celów.
Szefa BBN najwyraźniej to nie interesuje. Informuje on, że zapowiadane zmiany zostaną opracowane na podstawie postanowienia prezydenta, który określił je w dokumencie dotyczącym głównych kierunków rozwoju sił zbrojnych na najbliższe lata.
Ta zapowiedź rodzi kolejne pytania. Jak do tej pory bowiem prezydent ma dwa wojskowe obowiązki: mianowanie na najwyższe stanowiska w wojsku i mianowanie na najwyższe stopnie. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego jest zaś organem analityczno-doradczym prezydenta, a w żadnym wypadku planistycznym czy decyzyjnym. Od planowania zadań dla wojska - także od określania kierunków szkoleń i pracy wojskowych wyższych uczelni - jest, zgodnie z prawem, Sztab Generalny.
Czy zatem wystąpienie gen. Kozieja jest zapowiedzią, że w sprawach wojskowych pojawia się nowy ośrodek kierowniczy? Bo jeśli tak, to być może oznacza to, że prezydent wymachując "Raportem Millera", chce skorzystać z okazji i poszerzyć granice swojego "zwierzchnictwa" nad całym wojskiem.
To zresztą akurat nie byłoby nic nowego. Jeszcze kilka lat oszczędzania na wojsku i eksperymentalnych reform, a cała armia składać się będzie wyłącznie z dowództw. Wtedy bez wątpienia zmieści się na dwóch, może trzech orlikach.