Dzień 11 listopada jest symbolem odrodzenia niepodległej Polski, ale przez prawie cały okres istnienia II Rzeczpospolitej nie był świętem państwowym. Stał się nim dopiero na mocy ustawy z 23 kwietnia 1937 r., co znaczy, że w Polsce przedwojennej obchodzono to święto tylko dwa razy. Wybór i interpretacja daty 11 listopada były dziełem piłsudczyków, którzy po zamachu majowym, uchwaleniu podstępem nowej konstytucji i wyborach uzyskali przewagę polityczną w państwie. Uznali, że oznaką odrodzonej Polski będzie dzień przejęcia dowodzenia przez Józefa Piłsudskiego nad stacjonującymi w Warszawie oddziałami wojskowymi.
Nie wdając się w dalsze meandry historyczne, trzeba zauważyć, że obchody 100-lecia odzyskania niepodległości w dniu 11 listopada zapowiadają się wbrew wcześniejszym deklaracjom niezwykle skromnie. Jeszcze w marcu br. władze państwowe obiecywały udział wielu przywódców państw z całego świata. Na początku października uspakajały, że trwają rozmowy i jest jeszcze dużo czasu, aby w końcu stwierdzić, że nie można liczyć na ich obecność. Jeszcze gorzej jest z zapowiadanym Marszem Niepodległości. Prezydent Duda nie tylko zadeklarował swoje uczestnictwo, ale zachęcał do udziału wszystkich, którym droga jest rocznica 11 listopada. Teraz okazuje się, że Andrzej Duda nie przyjął własnego zaproszenia i nie będzie maszerował ulicami Warszawy. Bojkot ogłosili także politycy Prawa i Sprawiedliwości. Wcześniej swój udział wykluczyła parlamentarna i pozaparlamentarna opozycja.
Dystansowanie się politycznych elit do zapowiadanego marszu wynika z faktu, że będzie on zdominowany przez ugrupowania nacjonalistyczne i neofaszystowskie zarówno z Polski, jak i z zagranicy. W stolicy tak ciężko doświadczonej niemieckim faszyzmem odbędzie się międzynarodowy zlot wyznawców zbrodniczej ideologii, i to w dodatku z okazji wielkiej i ważnej rocznicy. „Obowiązuje czarny ubiór i strój. Chusty, szaliki i kominy mocno wskazane” – informują organizatorzy marszu. Nic nie może usprawiedliwić obecnych władz, że do tego dopuściły.